Wszyscy Święci balują :)

Oj, inaczej niz w Polsce, zupelnie inaczej sie tu w naszej Boliwii Wszystkich Swietych obchodzi! Zupelnie inna atmosfera, oryginalne zwyczaje, jednym slowem dwa bardzo ciekawe dni.

Otoz 1-szego listopada Boliwijczycy nie ida na cmentarz, jeszcze porzadkuja groby i przygotowuja sie do swietowania dugiego dnia. Robia tez zakupy. Od jakiegoś czasu w Tupizie jest specjalna uliczka, na ktorej rozstawione sa kramiki z cmentarnymi akcesoriami. Wience z kolorowej folii (w wiekszosci wygladajace bardzo tandetnie) oraz cmentarne slodycze: krzyze do lizania, drabiny z transkrypcja INRI lub QEPD (Niech Spoczywa w Pokoju), dzieci o demonicznym wygladzie i cukrowe trumny. Sprzedawane jest tez mnostwo pysznych ciasteczek zwanych masitas i chlebowe figurki zwane turcus. Mamy juz w kuchni trumny, krzyze i drabiny.

Wieczorem pierwszego listopada Boliwijczycy wychodza ze swoich domow. Na okreslenie tej tradycji chodzenia po domach uzywany jest specjalny czasownik turquear, pochodzacy od tzw. turcos, czyli chlebopodobnych figurek porozstawianych na „oltarzykach” przygotowanych w kazdym domu. Tak wiec sobie dziś poturqueowałyśmy :). Po ulicach Tupizy chodzilo mnostwo grup z wypelnionymi slodyczami czarnymi torbami foliowymi, w takaz torbe zaopatrzylismy sie rowniez i my.


Kiedy idzie się turquear, to trzeba zwracac uwage na drzwi domow. Otoz wejsc mozna do tych, ktore oznaczone sa czarna kokardka zawieszona u gory. Oznacza ona, ze w srodku jest przygotowane miejsce na modlitwe za zmarlych z tego domu. Kazda grupa wchodzi do specjalnie przygotowanego pomieszczenia, staje przed oltarzykiem i prowadzi w swoim obrebie modlitwe. Chodza dzieci, mlodziez, dorosli, a takze starsze panie w tradycyjnych melonikach. Niektorzy modlitwe zmawiaja w tempie przejezdzajacego pociagu, niekiedy ludzie chodza z instrumentami i graja na anatach i zamponach. My urozmaicilismy nasza modlitwe spiewem (z Dominika w duecie Ojcze Nasz, a potem reszta Zdrowas Mario).
Z reguly domy przygotowane na przyjecie gosci to domy osob bogatszych, bo wiaze sie to ze sporymi kosztami. Przygotowanie ciastek, wina i napojow dla obdzielenia przewijajacych sie nieustannie przez dom tlumow, to spory wysilek finansowy.

Czyms bardzo oryginalnym jest wyglad „oltarzykow”. Na kazdym umieszczona jest kartka z imionami i nazwiskami zmarlych, ktore przed modlitwa mozna odczytac na glos. Czesto sa tez ich zdjecia. Troche ponizej sa swiece i wypelniony woda swiecona flakonik albo szklanka, a w niej niewielki kwiatek sluzacy za kropidlo. Wokol czesto polne kwiaty. I dalej, na stole przed wylozone sa turcos w ksztalcie drabin, zwierzat, aniolkow czy ludzikow, niekiedy pieczone, niekiedy kupione przez organizatorow. Sa tez  masitas, czyli na te okazje przygotowane rozne niewielkie ciasteczka, nieduze porcje przeroznych tradycyjnych potraw, oraz inne przeciekawe czasem rekwizyty, jak np.: puszka ryb w sosie pomidorowym, po kilka roznych puszek i butelek z piwem, paczka papierosow, otwarta puszka viandady (taka tutejsza konserwa miesna), trochę koki, jogurty PIL w woreczkach, guma do zucia… Z sufitu zwisa cos na ksztalt naszego lancucha choinkowego, z krazkow z folii czarnej i fioletowej, czasem czarny tiul.  Nie zawsze jednak ludzi stac na lepsze ozdoby, dlatego w jednym z domow zastalysmy zwisajacy lancuch z papieru toaletowego. U gory sa takze umieszczone wyjatkowo tandetne wg nas wience, wykonane z folii. Gdzieniegdzie sa tez kolorowe cukrowe koszyczki, drabiny czy inne lizakopodobne twory, ale nie za czesto. W specjalnej uliczce, calkowicie obstawionej kramikami z wiencami, masitas, turcos i wykonanymi z delikatnej cukrowej masy trumnami, aniołkami, dziecmi o demonicznym wyglądzie,  drabinami, a nawet buteleczkami wina i singani, bylo sporo tychze lizakopodobnych wielokolorowych tworow: drabin, krzyzy, cukrowe trumny, a nawet kaplica, ale w domach akurat to nie dominowalo.

Czesto trzeba przed wejsciem stac w kolejce, bo w srodku nie miesci sie wiele osob, a grupy sa liczne. Przy wejsciu stoi wiec czesto jakis domownik i „kieruje ruchem”, wypuszczajac  i wpuszczajac ludzi. Wchodzi sie do sali, w ktorej po bokach rozstawione sa krzesla lub kanapy, a w centralnym punkcie znajduje sie opisany juz oltarzyk. Zaleznie od miejsca albo siada sie wokol i czeka az poprzednia grupa zakonczy modlitwe, albo od razu zbiera wokol oltarzyka i modli się na glos. Przed rozpoczeciem modlitwy mozna odczytac na glos imiona i nazwiska osob, za ktore sie prosi. Zazwyczaj odmawia sie „Ojcze Nasz”, kilkakrotnie „Zdrowas Mario”, „Chwala Ojcu”, „Wieczne odpoczywanie”. A na koniec prowadzacy kazdej grupy bierze do reki kwiatek – kropidlo i kropi nim caly oltarzyk. Po tym wszyscy siadaja znowu przy scianach i czekaja, az gospodarz przyniesie im maly talerzyk wypelniony po brzegi ciasteczkami (masitas, turcos i niekiedy pura – cos w stylu wielkiej prazonej kukurydzy). Po srodku tego talerzyka ustawiony jest maly plastikowy kubeczek wypelniony winem, dla dzieci zoltym napojem przypominajacym w smaku peruwianska inca cole (dla tych co nie znaja: zolty podobny do moczu kolor i smak zblizony do gumy zucia, jak kiedys sprzedawane w Polsce najtansze oranzady) lub bez napoju. Pierwszym ruchem wiekszości osob jest przesypanie zawartosci talerzyka do zabranej ze soba foliowej torby, wypelnionej juz slodyczami zebranymi w poprzednich domach. Trzeba przyznac, wyglada to nieco zabawnie. Po oproznieniu talerzykow przechodzi gospodarz i zbiera je z powrotem, a grupa szybko wychodzi, zeby zwolnić miejsce dla nastepnych, ktorzy juz koncza modlitwe i czekaja na swoja porcje. I tak idzie sie szukac kolejnego domu z czarna kokarda nad drzwiami.

Slowko komentarza. Powiedzialybysmy, ze swietna impreza, bo tradycja ta troche nas bawi. Przy chodzeniu od domu do domu czesto chodzi o zebranie jak najwiekszej ilosci ciastek tudziez wypicie wina, szybkie odmawianie modlitwy za zmarle zupelnie obce osoby jest troche masowa produkcja. Nie kazdy znajduje przy tym moment na refleksje i faktyczna modlitwe. Zwyczaj ciekawy, ale jak dla nas troche brakuje mu glebi.

Niestety niektorzy Boliwijczycy, jak to powiedział dzis ksiadz Pascual (rodowity Boliwijczyk z Tupizy) podczas kazania, pewnie sporo z osob, ktore przyszly na msze swieta za zmarlego jest w kosciele po raz pierwszy w zyciu. Ale bardzo podoba nam sie za to, ze Boliwijczycy wiedza i podkreslaja, ze Wszystkich Swietych to Wszystkich Swietych, a Zaduszki to co innego. I to w Zaduszki chodza na cmentarz, jest to dzien wolny od pracy. A w Polsce czesto ludzie tej roznicy nie dostrzegaja.

Na cmentarz idzie sie dopiero w poniedzialek. A tam impreza na calego!Nie dziwi nas to juz ani nie szokuje, ale nie jestesmy w stanie do konca poczuc tego klimatu. Najpierw poszlismy na cmentarz wraz z calym domem po mszy swietej (a bylo podczas niej chyba ze sto intencji za zmarlych, bez zadnej przesady, padre Arturo con alegría czytal je jakies 10 minut, tyle co potem trwalo cale kazanie!, mały Mario obok mnie w tym czasie zasnal i nawet zaczal pochrapywac :)). Było jeszcze niewiele ludzi, spokojnie mozna bylo sie pomodlic. Boliwijczycy 1 listopada jeszcze sprzataja na cmentarzu, przystrajaja groby,  podobnie jeszcze dzis przed południem. Wybralysmy sie jednak jeszcze raz same przed godzina 16.00, bo o tej godzinie mialo sie rozpoczac nabozenstwo na cmentarzu. Na szczescie cmentarz mamy prawie pod domem, wiec daleko nie bylo. I wtedy juz bylo mnostwo ludzi, i zobaczylysmy jak tu sie naprawde spedza Dzien Zmarlych.

Tlumy ludzi, przechodzacych miedzy grobami, przy wejsciu nawet stali policjanci i kierowali ludzi ruchem prawostronnym. A na cmentarzu, jak juz napisalam, impreza na calego. Przed wejsciem na cmentarz jest mnostwo stoisk, stolikow pod zadaszeniami, gdzie podaje sie jedzenie, dokladnie jak na polskim typowym festynie. A i na cmentarzu ludzie w najlepsze jedza masitas czy lody czy inne specjaly, do tego w butelkach lub kanistrach maja chiche lub inne napoje. Nie ma skupienia, zebrani glosno rozmawiaja, chodza po nagrobkach, opieraja sie o nie lub na nich siadaja, dzieci sie na nich bawia. Mnostwo jest ludzi trzymajacych woreczki z koka w rekach i przezuwajacych spokojnie zielone liscie. Wiele osob siedzi na cmentarzu i pali papierosy, bez skrepowania kladac niedopalki na grobach. Swoja droga widok tylu ludzi z papierosami mocno nas zdziwil, bo Boliwijczycy na co dzien wlasciwie wcale nie pala,  a tutaj dym papierosowy unosil sie dosc czesto. Na cmentarzu nie ma ciszy rowniez z powodu chodzacych po nim muzykantow, którzy graja nad grobami. Sa profesjonalnie wygladajace niewielkie orkiestry z trabkami, sa gitarzysci, sa tez ludzie chodzacy z tradycyjnymi instrumentami takimi jak anata czy specjalny bebenek zwany bombo. Chodzą oni po cmentarzu, a ludzie wolaja ich, zeby zmowili modlitwe, zagrali i zaspiewali nad grobem ich bliskich. Wyglada to mniej wiecej tak: podchodza, zaczynaja modlitwe, „Ojcze Nasz”, „Zdrowas Mario”, „Chwala Ojcu”, mowiona prawie jak na wyscigi, w tak szybkim tempie, ze nie sposob za nimi nadazyc. Potem gospodarze nagrobka wymieniaja imiona i nazwiska zmarlych, za ktorych chca sie modlic, a muzykanci powtarzaja je i mowia „Wieczne odpoczywanie”. Nastepnie zaczynaja klaskac, grac i spiewac nad grobem. Kiedy skoncza, dostaja od gospodarza pieniadze, 10 czy 20 bolivianos, i idą dalej czekając aż ktoś poprosi ich o zagranie nad grobem. Ten zwyczaj nie istnieje w calej Boliwii, jest czyms typowo tupizkim. Przy ogolnym rozluznieniu sporym szokiem bylo dla nas zobaczenie jednej pani, ktora spokojnie stala nad grobem i w skupieniu modlila sie. Na pewno nie pochodzila stad, bo bardzo kontrastowala z cala reszta ludzi.

Na naszym tupizkim cmentarzu bardzo zaciekawil nas pewien pawilonik, bo nie wiem jak to inaczej nazwac, okreslony mianem „Mausoleo de la Asociación de comerciantes de hojas de coca y anexos”, czyli przeznaczony na wieczny odpoczynek handlarzy koka :). Na boliwijskich cmentarzach spora czesc zajmuja takie jakby bloki podobne do naszych scian na urny, do ktorych jednak wklada sie cale trumny, po czym sie je zamurowuje. Ale na cmentarzach na wioskach, gdzie nie ma az tyle ludzi, sa zwykle grobowce w ziemi. U nas w Tupizie tez jest takich bardzo duzo na cmentarzu. Ozdobione plastikowo- foliowymi wiencami i polnymi kwiatami czy ziolami, bardzo czesto maja procz krzyza biala figurke Chrystusa z Cochabamby. Kwiaty czesto sa wlozone do obcietych butelek po coca-coli, niektore groby pokryte sa kafelkami. A na jednym siedzi taki gruby aniolek, ktory wyglada niemal jak budda.

Podczas nabozenstwa, mimo, ze mnostwo ludzi chodzilo wokol, w centralnym punkcie na modlitwe zatrzymalo sie jedynie jakies 30 osob. Po przeczytaniu psalmu i ewangelii ksieza udali sie w obie strony cmentarza z kropidlami, zeby swiecic groby. Wiekszosc ludzi ich wolala, wody nie zalowali. Szkoda tylko, ze ludzie chca, zeby groby pokropic, ale na modlitwe to juz nie przyjda.

Ciekawie tak zobaczyc jak
ludzie moga swietowac Wszystkich Swietych, ale z nostalgia wspominamy zimne polskie powietrze, szale i plaszcze, palace sie znicze i panujaca zadume i skupienie.

Pozdrawiam,
mierzej