Język w gębie

Każdy cudzoziemiec przybywając do Peru, powinien mieć pewien zasób słownictwa, aby móc się komunikować. Oto niezbędnik, który trzeba przyswoić w pierwszej kolejności:

inbesil – imbecyl
inutil – nieudacznik
sonso – upośledzony
escremento del perro – psie odchody
mistersita – homoseksualista
maricon = cabron – transwestyta
indio – Indianin, w znaczeniu osoby, która nie rozumie
gringo – biały; w slangu czarny, który udaje, że jest biały
sanbonba –  ciemnoskóry z dużymi ustami i wyrazistymi rysami twarzy, coś w rodzie „czarnuch”
juajaja – czarny z buszu
negro – czarny
gordo – gruby
sobon – kapuś
trolo – trol
duende – krasnoludek, karzeł
pitufo – krasnoludek o obrzydliwej twarzy
dumbo = sufuru = oregon – osoba o dużych i odstających uszach
tio cabeza de nieve – wujek z głową jak chmura, tzn. osoba o białych włosach
mentiroso – kłamczuch
atrasador – zdrajca lub ten, co zachodzi od tyłu

Na topie są obecnie głównie sonso i indio, aczkolwiek escremento del perro coraz bardziej wchodzi w modę. Jak można się łatwo domyślić, są to słowa, które mają na celu obrazić, wkurzyć albo zemścić się na kimś. Wiele z tych określeń już jednak spowszechniało i nie robią większego wrażenia. Do słów dołącza się też wizualizację, jak to miało miejsce dziś na kolacji, gdy chłopcy z kostek po kurczaku ułożyli Alfreda, czyli Kurczaka. Zastanawiające jest, że tak wiele obraźliwych słów łączy się z odcieniem skóry. W Peru nikt nie chce być czarny. Niektórzy chłopcy nakładają tony kremów przeciwsłonecznych i chodzą cały czas w czapce, żeby być choć trochę bledsi. Rzeczywiście na dostanie lepszej pracy większe szanse mają ci jaśniejsi, na bilbordach w większości białe buzie jedzące śniadanie, a gdzie tu w domach takich znajdziesz, chyba że wolontariusze:)

Ale wróćmy do słownictwa. Peruwiańczycy często nadają ksywki swoim znajomym. I tak u nas w domu jest cały zwierzyniec: począwszy od kaczki, kurczaka, świnki morskiej, grubej świni, ptaka o dużym orlim nosie (ale to nie orzeł),  a skończywszy na żółwiu. Chłopcy, co dziwne, wcale nie protestują, a nawet utożsamiają się z określeniami, bo prawie zawsze są one niesamowicie trafne. Na nas chłopcy ostatnio też zaczęli inaczej wołać. Po feriach biegli do Tomka, krzycząc „Tio Tomciu” (Wujku Tomciu), a do mnie „Tia Jucia” (Ciocia Jucia), czasami nawet mówią po polsku do mnie „Mamusia”, ależ przyjemnie:):):) Ale jak im coś nie podpasuje, to potrafią krzyknąć „Gringo atrasador!” (Biały zdrajca).

Tak więc kończę mój wykład lingwistyczny. Castellano (odmiana hiszpańskiego w Peru) bardzo tu się przydaje. Rozumie się przynajmniej, czy cię obrażają, czy ci schlebiają. Jak się zna język, można też np. wziąć udział w konferencji prasowej, zachęcając sponsorów do podzielenia się groszem z naszym domem. Ponadto można też trochę zaoszczędzić, jak to miało miejsce w Nasca. W biurze turystycznym powiedzieli nam, że za przejażdżkę na wieżę widokową trzeba zapłacić 100 Soli i nie ma innej możliwości dotarcia do wieży jak tylko z biurem turystycznym. Jak się później okazało przy piciu ziół u pana na ulicy, bez problemu można się zmieścić w 4 Solach, trzeba tylko wiedzieć, skąd ruszają autobusy do Ici. Podobnie zeszli nam z cenyw hotelu za pokój z oknem! i ze śniadaniem z 60 do 15 Soli, gdy dopytaliśmy o wszystkie możliwości wynajęcia pokoju. Gdy się jednak trafi biały i to bez języka w gębie, to spłuczą go do ostatniego Sola:)

peru_arequipa_jbuklaho_2010-09-01_3