„Inka Cola”, „Brasil” itp…

– What would You like to drink? – Hmm, proszę? …aaa do picia…? Nie dziękuję albo kawę… Nie, sok. Hmm, chyba lecimy. Jakoś nadal do mnie nie dociera, że siedzę w samolocie i lecę na drugi koniec świata. A dopiero co bawiłem się z całą rodziną na weselu brata. Jeszcze tylko lądowanie i juz po wszystkim. Ci, którzy mnie znają wiedza, jak bardzo „lubię latać”.
O tym, że wylądowaliśmy w Limie, stolicy Peru poinformował mnie rozwieszony na lotnisku duży szyld „inka Cola”, napój powszechnie znany w całym Peru, jak u nas …kawa.
W Polsce środek lata, a tu zima na całego, niektórzy mówią, że takiej nie było od dawien dawna. Hmm.. ciekawe, bo mnie się zima kojarzy z niską temperaturą i śniegiem a tu ani jednego ani drugiego. No, może wieczorem i w nocy jest chłodno ale w dzień zazwyczaj świeci słońce.
Lima to potężne miasto. Kiedy stoję na dachu naszego 5-cio piętrowego budynku nie widać jej końca aż po horyzont. Miasto położne jest nad oceanem z jednej strony i otoczone górami z drugiej. Ponoć każdy, kto pierwszy raz pojawia się w Limie mówi, że jest zatłoczona, głośna, szara i brudna. Nikt nie wspomina, że jest kolorowa i „uśmiechnięta”, a przynajmniej ja ją tak widzę. Co chwile ktoś się do mnie uśmiecha i mówi “Buenos días” albo “Hola”.
Moje pierwsze godziny w tym kraju: co chwilę coś mnie zaskakuje, co chwilę uczę się czegoś nowego. Samo poruszanie się pieszo po mieście może być dość fascynujące, a to dlatego, że mimo, iż istnieją tu przepisy ruchu drogowego to ma się wrażenie, że każdy jeździ jak chce. Co chwilę ktoś naciska na klakson, co chwilę ktoś krzyczy “Brasil, Brasil” lub inną nazwę ulicy. Jest głośno ale kolorowo.
Dzielnica, w której stoi nasz Dom to Breña (czyt. Brenija), położona niedaleko centrum miasta (Plaza de Armas). Tuz obok naszego Domu jest parafia i colegium salezjańskie, w którym mieści się szkoła. Właśnie w tej szkole uczą się również wychowankowie naszego Domu.
Obecnie w domu swoje miejsce znalazło około 70 chłopców, w wieku od 12 do 20 paru lat. Tutaj mają zapewniony dach nad głową, wyżywienie i możliwość, powiedziałbym obowiązek kształcenia się. Dom prowadzony jest przez Salezjanina ks. Ryszarda Łacha, który jest dyrektorem ośrodka, ale dla większości wychowanków jest jak ojciec. Chłopcy sami dbają o porządek w Domu i większość spraw wykonują sami. Była dla mnie wielkim zaskoczeniem, i jest nadal, prowadzona przez chłopców piekarnia, w której na zmianę wypiekają chleb i bułki. Oprócz codziennych obowiązków jest również czas na rekreację: piłka nożna, siatkowa, bilard, tenis lub poprostu odpoczynek. Piękne jest to, że w całym nadmiarze obowiązków chłopcy zawsze znajdują czas na modlitwę: rano przed śniadaniem jutrznia, po każdym posiłku obowiązkowa modlitwa, a w niedziele msza święta.

A teraz ja tu jestem. Zostawiając za sobą wiele, dotarłem do Peru, do Limy.