Zway, Meskerem czyli pierwszy miesiąc roku 2010

Moje dni w Zway są coraz pełniejsze i ciekawsze, przede wszystkim dlatego, że wypełniają się ludźmi, konkretnymi ludźmi. Dziećmi, nauczycielami, pracownikami oraz tymi, którzy zagadują mnie na ulicy. A nie łatwo mi tutaj zginąć w tłumie, bo w Zway obecnie jest siedmioro bladych Europejczyków, a jak przyjechałam, była nas tylko czwórka! Więc rzucamy się w oczy, jak rodzynki w cieście.

Początek roku szkolnego 2010 !

Rok szkolny rozpoczął się dopiero kilka dni temu (28 września w Polsce), ale wcześniejszy tydzień, spędziliśmy z nauczycielami na przygotowaniach. Choć myślę, że wakacje chyba trwały tutaj zbyt długo, bo jak tylko zaczęli pojawiać się nauczyciele, wielu uczniów czekało już pod bramami szkół.

Ale nadszedł wreszcie wyczekiwany – pierwszy dzień roku szkolnego 2010! Nie wyglądał on jednak tak jak u nas, to nie było tylko dzień dobry, pomachanie nauczycielowi i bieg, aby  złapać ostatnie tchnienie wakacji. Zajęcia rozpoczęły się od pierwszej godziny. W zasadzie to dobrze, bo dzieci naprawdę czekały. W przedszkolu mamy dwie grupy czterolatków, wczoraj nawet kilkoro z nich, nie chciało wracać do domu po zajęciach, bo tak się dobrze bawiły. Przedszkole, podobnie jak szkoła trwa zawsze ponad 4 godziny, według europejskiego czasu 8-12.15, w międzyczasie jest przerwa na fafę dla przedszkolaków (wysokobiałkowy, stosunkowo tani proszek, gotowany z wodą, bardzo odżywczy, nie wiem natomiast czy smaczny, bo jeszcze nie próbowałam).

Podejrzewam jednak, że może być podobny w smaku porridge – co jest podobno bardziej kenijskie, ale ludzie to tutaj jedzą na śniadanie. Przygotowanie jest stosunkowo szybkie i proste na palenisku od kawy, w aluminiowej misce, grzejemy wodę, dodajemy proszek i intensywnie mieszamy drewnianym mieszadłem. W zasadzie nie ma smaku, ale w środku jest oczywiście bardzo ostry paprykowy.

Popołudniami 14-17, nauczyciele przygotowują się na następny dzień do zajęć, bo tutaj nie wystarczy kliknąć drukuj albo kopiuj, albo kupić coś w sklepie, większość pomocy i zadań dla dzieci trzeba wykonać samodzielnie.

Dzieci są wszystkie w mundurkach, u nas w niebieskich, a nauczycielki w białych fartuchach. Dzieci są naprawdę bardzo zorganizowane i bardzo szybko uczą się zasad i porządku obowiązującego w przedszkolu. Takie małe wojsko😊

 

 

 

 

 

W piątek po przygotowaniu wszystkich pomocy. Kilka nauczycielek zorganizowało kawę z okazji obrony swoich dyplomów. Oczywiście nie siadłyśmy przy stole, tylko odbyła się prawdziwa celebracja kawy. W Etiopii nie ma też, słodyczy do kawy, choć mnie marzyłoby się ptasie mleczko, ale za to jest kolo pieczone ziarna i zboża w pikantnej przyprawie Berbere (papryka) i popcorn przygotowany też na tym palenisku do kawy.

Meskel

27 września, czyli u nas dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, etiopski kościół ortodoksyjny obchodzi się największe Święto – Meskel. Meskel jest upamiętnieniem odnalezienia prawdziwego krzyża Jezusa Chrystua. Tak samo nazywa się największy Plac w stolicy Addis Abebie, gdzie odbywają się tego dnia największe uroczystości w kraju. W Zway jest to uroczystość nad Jeziorem, w wieczór poprzedzającym Meskel.

Na koniec podpalany jest stos, na upamiętnienie tego ognia, który był rozpalony przy poszukiwaniu krzyża. Wierni przynoszą swoje gałęzie i dokładają do stosu, takie wiązki gałęzi można było zakupić na ulicach.Ten ogień dla Etiopczyków jest oznaką bycia razem, podobnie jak obecność przedstawicieli wszystkich wyznań. Uroczystość jest znakiem obecności krzyża w Etiopii. 

Na to Święto przygotowuje się oczywiście injerę, oraz mięso (nie jest to codzienność do injery, raczej warzywa), zazwyczaj z kozę lub kurę (amh. doro) oraz piecze się chleb. Podpatrzyłam jak się go piecze u jednej z nauczycielek, gdyż właśnie z jej rodziną wybrałam się nad Jezioro. Część drogi przebyliśmy pieszo przez targ, gdzie jeszcze część ludzi robiła zakupy, malowniczy widok. Handlarze i klienci przeplatali się z ubranymi w tradycyjne stroje wędrującymi nad Jezioro. Ja nie miałam tradycyjnego stroju, tylko biały szal na głowie.

 

 

 

 

 

 

Ferendżi

Coraz częściej poruszam się na piechotę po Zway, mam więc coraz więcej znajomych z okolic, szczególnie dzieci, które już nie krzyczą za mną ferendżi (co oznacza tu obcy), ale po imieniu, ewentualnie Aga zamiennie, ze słowem foto, bo ja wszędzie przemieszczam się z aparatem. Dzieciaki mają z tego wielki ubaw, bo najczęściej kończy się tak, że dzieci robią zdjęcia, a ja jestem jak drabinka na placu zabaw, pod którą można swobodnie przebiegać, albo się na nią wspinać, bo jest wystraczająco wysoka, a widok z góry lepszy. Więc ulica przy misji, jest dla mnie trudna do przejścia bez przystanku😉

 

Podróżowałam już także najbardziej popularnymi tutaj środkami transportu czyli badziadzią – takie niebieskie autka oraz gari czyli pojazd drewniany z kołami, ciągnięty przez konia, ale nie jest to najszybsza forma transportu. Biorąc pod uwagę nierówność podłoża, dostarcza wiele wrażeń. Wersja luksusowa ma jeszcze dach z plandeki.

Zresztą generalnie piesza droga mija mi na machaniu, uśmiechaniu się odpowiadaniu na pytania, o imię albo narodowość, albo witaniu się z ludźmi – podaje się tu prawą dłoń i zbliża prawe ramię, do prawego ramienia drugiej osoby, najczęściej ze

słowami salam (to takie cześć). Wczoraj  jak powiedziałam, że jestem z Polski, chłopaki w pierwszej chwili zaskoczone, bo najwięcej ludzi przyjeżdża tu z Włoch i Hiszpanii, od razu zapytały: A znasz Lełandowskiego?

 

 

Wasza Aga!