Szkolne powroty, czyli syndrom „matki wariatki”
Okres wakacyjny był obfity w najróżniejsze uroczystości, o błogim lenistwie mowy być nie może.
Początek grudnia to absolutorium dwóch naszych wychowanek (zakończenie edukacji w szkole średniej). Możecie wierzyć mi na słowo, że fiestę z tej okazji bez grama przesady można porównać do polskiego wesela. Poczynając od ilości gości, przez tony jedzenia, które przygotowywał cały sztab kobiet pracujących w kuchni, na zapleczu muzycznym skończywszy. Ciekawe to doświadczenie, zwłaszcza, gdy mam w pamięci swoje zakończenie studiów, które na tamten czas w mojej opinii nie wymagało celebrowania. Co kraj to obyczaj.
Kolejny wakacyjny akcent to bierzmowanie, do którego przygotowywały się 3 dziewczęta z naszego hogaru (domu). Ciekawym jest, że obie te uroczystości, podobnie jak fiesta kongregacyjna Sióstr Służebniczek Dębickich przypadająca na święto Niepokalanego Poczęcia 8 grudnia, odbywały się na przestrzeni 4 dni. Nie muszę chyba podkreślać, że jak fiesta, to uroczysty obiad i goście. Tak więc świętowanie i przygotowanie do niego zdecydowanie było na wysokich obrotach.
O ile lęk we mnie budziło pokonanie drogi na dystansie hogar (dom) – szkoła, bo dzieci żywiołowe i wyrobione nawyki często idą w zapomnienie, tak zostałam mile zaskoczona. Dzieci wszak pełne energii ale pięknie maszerujące do szkoły, bez zbędnego rozbiegania i zadowolone w parach. Ot słodki owoc wcześniejszej pracy nad dobrymi nawykami 🙂.