Sudan Południowy: Misyjna codzienność
Za nami pierwsze tygodnie pobytu w Sudanie Południowym. Trzeba przyznać, że był to bardzo intensywny czas, ani przez moment nie mogliśmy narzekać na nudę. A jak wygląda nasz typowy dzień?
Każdy rozpoczyna się mszą świętą o godzinie 6:45 w pobliskim kościele, następnie wracamy na śniadanie, po którym około godziny 8:00, udajemy się do szkoły technicznej. Tam zajęcia rozpoczynają się apelem, podczas którego odczytywany jest fragment Ewangelii, po czym jedna osoba, przemawia do wszystkich uczniów dając tak zwane słówko na dzień dobry. I my mieliśmy taką okazję, kiedy na samym początku naszego pobytu tutaj zostaliśmy poproszeni o powiedzenie kilku słów o nas, między innymi dlaczego jesteśmy wolontariuszami i kim jest wolontariusz. Po słówku i krótkich ogłoszeniach wszyscy odśpiewują hymn narodowy. Po apelu rozpoczynają się zajęcia. W pierwszym tygodniu szukaliśmy swojego miejsca i sposobu w jaki możemy zaangażować się w działanie szkoły. Kazik całkiem sprawnie radził sobie w dziale stolarstwa, choć nieco później zaangażowany został do nadzorowania budowy nowej sali komputerowej, a mnie po kilku dniach przypadła pomoc Simonowi, który prowadzi zajęcia informatyczne. Chociaż tak naprawdę nigdy nie wiadomo czy tak będzie wyglądał nasz każdy dzień w szkole, bo jak stwierdził Fr. George – choćby było dziesięć osób więcej pracy i tak by nie brakowało.
Po zajęciach w szkole, mamy czas na krótki odpoczynek i już koło godziny 15:00, udajemy się do centrum chłopców ulicy, czyli domu, w którym spędzają dużą część swojego czasu. Chłopcy o tej godzinie mają czas na mycie się, następnie między godziną 16:00 a 18:00 przygotowywany jest dla nich posiłek. Jednego dnia kupowany jest chleb, a drugiego gotowany ryż z kukurydzą. Przygotowywanie tego drugiego zajmuje bardzo dużo czasu, czasem nawet do dwóch godzin, stąd trudno o stałą porę posiłku w dniu, w którym chłopcom przysługuje ryż. To co bardzo mi się podoba to pomoc chłopców w gotowaniu czy myciu naczyń – nie trzeba ich do tego specjalnie przekonywać. W międzyczasie (chyba, że ktoś ma świeżą ranę to w miarę potrzeby), kilka razy w tygodniu ma miejsce opatrywanie ran. To wszystko dzieje się na terenie szkoły, który po zakończeniu wszystkich zajęć edukacyjnych należy do chłopaków. Grają w piłkę na boisku, choć zazwyczaj żadna z piłek nie jest zdatna do użytku dłużej niż przez jeden dzień, młodsi spędzają czas na niewielkich rozmiarów placu zabaw, kilku chłopców gra w piłkarzyki. Niektórzy do wypełnienia sobie czasu korzystają z przeróżnych przedmiotów znalezionych na terenie szkoły, najczęściej wózków do przewożenia cegieł czy innych budowlanych materiałów. Pozostali albo odpoczywają na terenie centrum, między innymi grając w tajemniczą grę z wykorzystywaniem małych kamieni i niewielkich rozmiarów dołków w ziemi albo kręcą się po ulicach Wau.
Dosłownie kilku starszych chłopców, którzy chcą pracować, angażowanych jest przez Fr. Sunila w budowę nowej sali komputerowej, za swoją pracę otrzymując wynagrodzenie. Miejscem, gdzie można najczęściej spotkać chłopaków ulicy jest targ. Tam szukają głównie czegoś do jedzenia podejmując się najróżniejszych dorywczych prac. Niestety zwłaszcza starsi chłopcy zarobione pieniądze szybko tracą na alkohol i nie potrafią odłożyć większej ich ilości. Tak w skrócie można opisać codzienność chłopców ulicy, z którą się zetknęliśmy. Salezjanów w prowadzeniu projektu pomocowego dla chłopaków ulicy wspierają miejscowi młodzi ludzie: Eva, Bibienne i Ashiol, które zajmują się głównie przygotowywaniem posiłków i opatrywaniem ran oraz Marko, Madin i Luka. Niestety społeczeństwo, które samo ma również masę problemów (szczególnie żywieniowych, gdyż jedzenie jest w Sudanie Południowym bardzo drogie, nie ma tu żadnej produkcji, wszystko sprowadzane jest z krajów ościennych), w większości nie dostrzega rażących potrzeb chłopców, którzy zwyczajnie znajdują się na marginesie życia społecznego.
Na początku to co zobaczyłem było dla mnie niemałym szokiem. Poniszczona, stara odzież, rany na ciele, kilkudziesięciu chłopców stłoczonych w niewielkich rozmiarów pomieszczeniach, nie wspominając już o problemach chłopaków z wąchaniem kleju. Pozostawieni są bez wsparcia najbliższych, którzy albo nie żyją albo ich odtrącili, przede wszystkim nie będąc w stanie ich wyżywić. Warto dodać, że wszyscy chłopcy są z plemienia Dinka, gdzie panuje poligamia, więc utrzymanie i wyżywienie licznej „rodziny” jest praktycznie niemożliwe, a przez to oczywiście cierpią dzieci. Możnaby stwierdzić, że rzeczywistość chłopców maluje się w ciemnych barwach, a jednak często na ich twarzach gości uśmiech, choć – jak to między chłopcami – niejednokrotnie dochodzi również do różnych spięć i bójek.