Peru: otwieranie i zamykanie Oratorium

Czasami obawiam się, że po powrocie nie będę potrafiła opowiedzieć, co takiego robiłam przez rok w Peru. Razem z Moniką i Bernadką myślimy: „otwierałam i zamykałam oratorium” – i śmiejemy się. No tak, a poza tym? Hm… nie wiem. Różnie.

W zeszłym tygodniu ćwiczyłam z jednym chłopcem grę na pianinie, cieszy mnie, że coraz lepiej czyta nuty. Pomagałam  też animatorce posprzątać oratorium. Jakiś czas temu o poranku zrywałam, myłam i kroiłam cydry (owoce cytrusowe), żeby później rozdawać naszej rozkrzyczanej dzieciarni we wszystkich oratoriach. Innego dnia przygotowywałam drogę krzyżową do jednej z kaplic na dzielnicach San Lorenzo, a kolejnego szłam dwa razy do punktu ksero. Naprawdę nic nadzwyczajnego.

Pytanie: „co ja tu robię?” towarzyszy mi, kiedy bawię się z dziećmi, rozmawiam z animatorami lub z przypadkowym kierowcą motocaru (najpopularniejszy środek transportu i miejscowe taxi). Po co jedna z nas (wolontariuszek) lub salezjanin (brat zakonny) mówi codziennie „słówko”, czyli „pouczające opowiadanie”, 5-minutową historię? Dzieci czasami w ogóle zdają się tego nie słuchać.

Dlaczego martwię się o mojego 1,5-rocznego, już niezależnego i zbuntowanego chrześniaka, mimo że za pół roku mnie nie będzie pamiętał? Co może zmienić kilka prób śpiewu przed Wielkanocą w życiu grupy nastolatków? Iskierka nadziei się zapala, gdy zaproszony na ulicy trzynastolatek (jeden z oratorianów) przychodzi na próbę i zachęcony po dwóch dniach ćwiczeń nie tylko śpiewa, ale też szybko uczy się jak grać na „cajonie” (instrumencie perkusyjnym).

Dzieci, które przychodzą do oratorium często nie mają chrztu. Nie umieją zrobić znaku krzyża, a czasami nawet młodzież nie jest pewna, którego ramienia dotknąć najpierw. W kontekście popaschalnych ewangelii w naszej liturgii myślę, że Jezusa można rozpoznać przy trzecim spotkaniu z Nim, ale też przy trzysetnym. Kiedy Jezus umarł, uczniowie się ukryli. Ukazał im się i przyszedł zaświadczyć swoimi ranami, że zmartwychwstał. Mimo tego, nie potrafili sami kontynuować stylu życia, do którego Chrystus ich „przyzwyczajał” przed śmiercią. Wrócili do łowienia ryb. Uczniowie, którzy w imię Jezusa Chrystusa czynili cuda, wrócili do łowienia ryb. W pewien sposób nawet to im już nie wychodziło. Ponowne przyjście Jezusa do miejsca ich wcześniejszego życia sprawia, że chcą Go posłuchać. Mówi: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”(J 21,6). Dlatego  że wcześniej nie złowili nic, efekt jest tym bardziej zadziwiający, gdy wyciągają przepełnione sieci. Zwykła czynność dnia staje się cudem, uczniowie rozpoznają Pana i dochodzi do bliskiego spotkania. Tak chyba też jest na misjach.

„Jakże mogliby im głosić, jeśliby nie zostali posłani?” (Rz 10, 15)

Czasami nasze małe decyzje, drobne starania prowokują dobre sytuacje. Dzień Wielkanocy w San Lorenzo nie różni się zbytnio od innych dni, a w ogóle – od innych niedziel. Wszystkie trzy starałyśmy się od pierwszych godzin dnia uczynić go choć odrobinę wyjątkowym. Bernadka i Monika przygotowały żurek (z paczki) i odświętny stół dla wszystkich mieszkańców plebanii. Po śniadaniu postanowiłam przygotować śpiewany psalm na mszę, gdyż tutaj niemal zawsze jest recytowany (na jedną z ulubionych, niekoniecznie wielkanocnych melodii). Jeden z księży akompaniował śpiewającym dziewczynkom. I w ten sposób wszyscy (być może odrobinę nieudolnie) wprowadziliśmy uroczysty nastrój.

Jednak Pan Bóg po raz kolejny mi pokazał, że lubi spotykać się z drugim człowiekiem w sposób nieprzewidziany. Wyjątkowo, ze względu na Wielkanoc, poszłam do oratorium odświętnie ubrana. Dzieci i młodzież, tak już przyzwyczajone do mojego roboczego stroju, zaskoczone komentowały ten fakt głośno. Wiele razy tego dnia usłyszałam: „Polki przyszły dziś w sukienkach”; albo: „wolontariuszki  dziś się wystroiły”. Jedyną możliwą odpowiedzią było zwracanie uwagi, że dzień Wielkanocy to dla chrześcijanina najważniejszy dzień roku, dlatego warto to podkreślać na każdy możliwy sposób. Właśnie od zwyczajnej sukienki założonej w święto można rozpocząć ewangelizację, ponieważ Pan Bóg nie potrzebuje wiele, by uczynić z nas Jego świadków. Jednak też po raz kolejny przyszła mi do głowy myśl dot. mojego wolontariatu: „bez Jezusa wszystko bez sensu”.

„(…) w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jeruzalem. Wy jesteście świadkami tego.” (Łk 24, 47-48)