Pchać czy ciągnąć?

Praca z dużymi ciężarami rządzi się pewnymi zasadami. Już po pierwszych godzinach spędzonych na budowie możemy stwierdzić, że łatwiej jest je pchać niż ciągnąć. Osobom nieskalanym pracą fizyczną podaję jako dowód tej teorii konstrukcję taczki. Popychamy też zaległe sprawy, czy ociągającego się pana w kolejce. W powyższych kategoriach ta strategia jest skuteczna. Zupełnie jednak odwrotne prawa rządzą pracą z młodzieżą, a już szczególnie gdy trafi się nam tzw. ciężki przypadek.

Gdy młody człowiek ma swój dzień, czyli czas, w którym opór stanowi podstawę jego jestestwa, można z nim postępować na dwa sposoby. Pierwszy z nich polega na przyjęciu, nazwijmy to roboczo, postawy wymagająco-egzekucyjnej. Polega ona na przedstawieniu zakresu wymaganych od danego osobnika czynności, a następnie konsekwentnym egzekwowaniu ich wykonania. Z doświadczenia wiemy, że takie podejście przynosi efekt murowany. Jednak odwrotny niż zakładany. Tą taktykę śmiało możemy usytuować w kategorii „pchanie”. Święty Jan Bosco (założyciel Salezjanów) miał pewnie z nas dobry polew, patrząc jak próbujemy organizować porządek w ten sposób. Dużo łatwiej jest trzymać dyscyplinę w grupie, gdy potrafimy pociągnąć młodzież, najlepiej swoją postawą. W teorii mieliśmy to oklepane. Jednak wprowadzanie w życie trwa praktycznie do chwili obecnej. I tak, najczęściej jak to możliwe, staramy się robić coś, co zainteresuje chłopaków, skupi na jednym zadaniu, wzbudzi chęć rywalizacji, pragnienie zwycięstwa. W ten sposób odżyły w Casa Don Bosco konkursy. Forma pracy z młodzieżą, którą z pewnością pakujemy do kategorii „pociągać”.

Jak zrobić pospolite ruszenie nauki języka angielskiego? To proste. „Uwaga chłopaki! Za tydzień mamy w domu konkurs języka angielskiego. Trzy pierwsze miejsca dostają nagrody, w tym bilety do kina.” I zaczyna się ruch w kierunku pogłębiania wiedzy lingwistycznej. Skłamałbym jednak mówiąc, że zostają w naukowym amoku aż do końca roku szkolnego. Jasne jest, że zaraz po ogłoszeniu zwycięzców większość zaniosła swoje notatki do miejsca najbardziej odpowiedniego- śmietnika. Coś jednak zostało w narodzie, często pada pytanie: „…jak to się mówi po angielsku?”.

Staramy się też organizować konkursy w dyscyplinach, które aktualnie są w podwórkowej modzie. Chłopaki podejmowali już wyzwania w chodzeniu na szczudłach, trompos , czy tiros. O ile pierwszą zabawę możemy znać z dzieciństwa, z kolejnymi może być już gorzej. Trompos to toczony z drewna mały bączek. Na wierzchołku posiada metalowe przedłużenie, najczęściej gwóźdź. U prostopadle zatoczonej podstawy zaczyna się nawijać sznurek, do mniej więcej połowy wysokości korpusu. To jednak jest sprawa indywidualna i uzależniona od techniki rzutu. Z silnym zamachem wypuszcza się trompo z ręki, ciągle trzymając sznurek w palcach. Popularne jest montowanie nakrętki od butelki na końcu, tak by wzmocnić chwyt. Oddalając się od zawodnika przedmiot nabiera coraz większej prędkości obrotowej, by w końcu spadłszy na ziemię, wirować w miejscu. Punkty zdobywa się trafiając w trompo zawodnika, któremu ta sztuka się nie udała. Po zakończonych rozgrywka, zaczyna się zabawa free style. Rzucanie pod nogą, podbijanie trompo z ziemi, czy unoszenie wirującego na sznurku. Prawdziwa uczta dla oka.

Tiros, z kolei są to szklane kulki o dwóch rozmiarach. Gra się na dwa sposoby. Pierwszy przy użyciu tylko większego rozmiaru, gdzie każdy zawodnik ma tylko jedną sztukę. Do rozgrywki potrzebne są minimum dwie osoby. Zadanie nie jest skomplikowane, ale trudne do wykonania. Trzeba trafić swoją, w kulkę przeciwnika. Celny rzut oznacza zdobycie trafionego przedmiotu. Drugi sposób to „Troja”. W kółku młodzi układają równą ilość małych kulek, pozostawiając jedną dużą w ręku. Tu wariantów jest mnóstwo. Można zdobywać tylko kulki znajdujące się w bazie, lub też „zabijać” przeciwnika, dobierać się w sojusze lub działać na własną rękę. Trudno jest usiedzieć z boku patrząc na zacięte rozgrywki. Zachęcony poczynaniami chłopaków, dałem wciągnąć się do gry. Raz, dwa ogolili mnie z dwóch kompletów kupionych na targu i z czystym sumieniem zająłem się robieniem zdjęć gigantów tej dyscypliny. Z nimi nie da się wygrać.
Ostatnie zawody przeprowadziliśmy we wtorek. Filmowa relacja pojawi się na blogu w najbliższych dniach.

Tomek