(Nie)bezpiecznie
Przyszła w końcu kolej na mnie. Ukradli mi rower. No może nie do końca mi tylko całej naszej Casicie. Niemalże za moim pozwoleniem miało to miejsce, więc ja najbardziej poszkodowana i najbardziej winna;) Rowery mieliśmy trzy i ukradli czarny, ten najlepiej działający. A zaczęło się wszystko pewnego sobotniego ranka. Jak to zwykle bywa w tym dniu tygodnia zaczęliśmy Mszą, a potem sprzątanie, zmywanie, czyszczenie. Tego dnia oprócz naszego domowego zamieszania dołączyło się zamieszanie szkolno-elektryczne. Na boisku i patio mnóstwo dzieciaków a do tego goście w pomarańczowych kamizelkach włóczących się po najciemniejszych kontach. W takich to okolicznościach moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna w jaskrawej koszulce sięgający po nasz rower i udający się w stronę bramki. Ja do niego: „A kim pan jest?”, on na to, że tylko na chwilę musi wyskoczyć coś dokupić. Ja w głowie dopowiedziałam, że pewnie coś z elektrycznych rzeczy, ale gdy za bramką mało się nie wywrócił z rozpędu, od razu coś mnie tknęło i krzyknęłam „Chłopaki, za nim, złodziej!” Nie dogonili… Okazało się później, że nasz rower chce sprzedać za 30 Soli. Mówił to były wychowanek domu, który z miejscami, gdzie się sprzedaje kradzione rzeczy, ma wiele wspólnego. Właśnie dlatego nie daliśmy mu kasy, żeby odkupił rowerek, bo mogłoby się zdarzyć, że dodatkowo pozbylibyśmy się 30 Soli.
Co prawda Tomkowi już w Limie zginął telefon, ale nie wiadomo czy mu wypadł czy ktoś sprytnie go nabył. To w sumie to jedynie te dwa zajścia zajścia zdarzyły się nam w Peru, kiedy coś straciliśmy. Wiele razy nas ostrzegano, żebyśmy uważali, ale częściej swoi okradają swoich a nie białych. Raz tylko Tomek miał przygodę, kiedy to pewna kobieta próbowała opróżnić mu kieszenie. Jechał wtedy do więzienia i nic nie miał przy sobie. Nim się zorientował, ludzie zrobili niezłe zamieszanie, wyrzucając kobietę z autobusu, krzycząc, żeby lepiej się wzięła do roboty a nie szukała nieuczciwych pieniędzy. Pasażerowie dopiero po czasie powiadomili Tomka, co się stało.
Chociaż my szczęśliwie uniknęliśmy niebezpiecznych sytuacji, nie uniknęliśmy przepłacania. Na początku pobytu, gdy byliśmy jeszcze zieleni jak groszek jeśli chodzi o ceny i targowanie się, ładnie na nas zarobili co niektórzy. Po pół roku się odbiliśmy, a Tomek doprowadza czasem do takiej sytuacji, że ludzie chyba ze stratą dla siebie mu sprzedają. Zazwyczaj jednak jest tak, że za bilety i pamiątki płacimy mniej niż turyści, ale więcej niż Peruwiańczycy. No bo z tą naszą kartą emigranta jesteśmy nie do końca Peruwiańczykami i nie do końca turystami.
Jeszcze inaczej sprawa wygląda w Casicie. Tutaj prawa określa grupa. Zadziwiło nas bardzo już od początku, jak chłopcy jedzą. W jednej ręce trzymają widelec a drugą ręką zasłaniają swój talerz. Co się okazało… Gdy nie dopilnujesz mięsa na talerzu, to zniknie ono szybciej niż zdążysz mrugnąć okiem. Przykład z życia wzięty: Paolo siedzi obok Jonathana, a na przeciwko Alfredo. Jonathan zawinął kotleta z talerza Paola. Paolo nic, zero reakcji. Na jego twarzy wypisane jest: „Trudno, moja wina, nie dopilnowałem.” Ale zaraz zaraz, Paolo wcale nie rezygnuje z dobrego kąska. Gdy Alfredo się odwraca, cach za mięso na jego talerzu. Odbił się, ach ta chwila nieuwagi. Teraz Alfredo musi szukać okazji. Tak to właśnie wygląda. Czujnym trzeba być cały czas. Gdy ktoś idzie po sól na przykład zawsze zostawia mi talerz, żebym „popilnowała”. Trochę to śmieszne na początku było, ale można się przyzwyczaić. Mimo różnych relacji z chłopakami, jakie mieliśmy w ciągu roku, nam z talerzy nic nigdy nie zginęło. Respekt jednak jest:) Co prawda obrączka Tomka znikła już w pierwszych miesiącach i kilka ubrań ze sznurka, ale bądźmy szczerzy, to prawie nic jak na pracę w warunkach podwyższonego zagrożenia ;)