Sudan Południowy: Misyjne lekcje

Koniec roku akademickiego

Ostatnie tygodnie były dość intensywnym czasem. Pod koniec listopada, w Don Bosco Vocational Training Center (przyp. szkole technicznej prowadzonej przez Salezjanów), miał miejsce doroczny Dzień Sportu. Studenci rywalizowali w kilkunastu konkurencjach, pojawił się nawet olimpijski znicz, a swoją obecnością rangi temu wydarzeniu dodał Minister Sportu stanu Western Bahr el Gazhal (w każdym stanie działa odrębna rządowa jednostka ze wszystkimi ministerstwami, oczywiście podległa rządowi w Dżubie). Wydarzenie to było również zapowiedzią zbliżającego się końca roku akademickiego (używam zwrotu akademickiego zamiast szkolnego, ponieważ mimo zaledwie dwóch lat edukacji lub jak w przypadku zajęć komputerowych – ośmiu miesięcy, studenci piszą prace dyplomowe, które są zwieńczeniem nauki). Po ostatnich egzaminach, które miały miejsce w pierwszym tygodniu grudnia, odbyło się uroczyste zakończenie roku, połączone ze wspólną Wigilią i wizytą Świętego Mikołaja, w którego postać wcielił się Kazik. Zajęcia wznowione zostaną w marcu.

Ważne lekcje

Wraz z zamknięciem szkoły, przybyło nam trochę czasu, jeśli chodzi o zaangażowanie na rzecz chłopaków ulicy, dlatego przed południem staramy się konstruktywnie wypełnić im czas. Niestety, większość z nich koło godziny dziewiątej opuszcza centrum udając się na targ, więc zazwyczaj zastajemy zaledwie kilku chłopców. Raz udało nam się zorganizować kilka godzin gier planszowych, które wyraźnie przypadły chłopakom do gustu. Poza tym Kazik stara się przekonać ich do chociażby kilkunastu minut pracy, głównie sprzątając teren centrum czy szkoły technicznej, z której na co dzień korzystamy. Popołudniami kontynuujemy stały program, obejmujący odmawianie różańca, wspólny posiłek czy jakieś zajęcia edukacyjne. Co napawa nas optymizmem, to fakt, że część chłopców podejmuje różne prace na targu, nie tylko zbierając butelki, ale pomagając w restauracjach, sprzątając, czy piekąc tamie, prosty w przygotowaniu dodatek do chleba, który jest jednym z podstawowych składników codziennej diety lokalnej ludności. Po tych kilku miesiącach, które mijają od przybycia do Wau, moje spojrzenie na niektóre sprawy uległo zmianie. Na początku wydawało mi się, że lokalni ludzie czują wielką niechęć do chłopców ulicy, ale teraz już wiem, że nie można generalizować. Oczywiście są przypadki kiedy właściciele sklepów biją chłopców, nawet jeśli tylko zbliżą się oni do ich własności, ale są również ludzie, którzy dają im pracę czy jedzenie.

Upływający czas, pozwala nam też nawiązać coraz lepsze relacje z chłopakami, my zdążyliśmy przyswoić kilka słów z języka arabskiego, oni znają kilka z języka angielskiego i już jest odrobinę łatwiej. Jednak bardzo powoli przychodzi zrozumienie ich zachowania, bo czasem trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jedynie chcieliby otrzymywać. „Daj mi to, daj mi tamto…” to stały tekst, którym się posługują. Poza tym bardzo trudno przekonać ich do jakiegoś większego wysiłku, czy to drobnych prac czy do wzięcia udziału w zajęciach. Staram się jednak patrzeć na to z perspektywy ich życia na ulicy. Tak naprawdę nie mają skąd czerpać pozytywnych wzorców, nikt im nie pokazał, że tak jest dobrze, a tak źle. Dlatego też wielką lekcją jest dla mnie zrozumienie i cierpliwość wobec takiej postawy chłopaków, a także podejmowanie prób zmiany ich zachowania czy mentalności, chociażby w minimalnym stopniu.