Reaktywacja akcji, czyli zapraszamy do oratorium

Ile to radości może sprawić rozdawanie ulotek, szczególnie jeśli połączy się to z wizytowaniem domów oratorianów. Villa Kurt Beer widziana trochę z innej strony i w inny dzień, bo zwykle bywam tam w weekendy. Dzieci, rodzice, rozmowy. W pewnym momencie poczułam się częścią tego świata, życia tych dzieci, wpasowałam się w obrazek dnia codziennego, w ulicę z osłem, mnóstwem psów i bawiących się dzieciaków. Szkoda, że nie potrafię przenieść tego widoku na płótno, ale w mojej głowie pozostanie na pewno. Czułam jakiś taki spokój w tym miejscu. Poza tym przez pół dnia nie było mnie w oratorium i już zatęskniłam za dziećmi. Gdy w końcu wróciłam i mogłam je wycałować i wyściskać na jadalni i gdy wychodziły byłam przeszczęśliwa. Wiele radości sprawiło mi tez spotkanie z dziećmi, które kiedyś pojawiały się w oratorium a teraz już ich nie ma. Od niektórych nie pamiętałam imion, ale wszystkie starałam się nakłonić na powrót do Bosconii.

Po południu też roznosiłam ulotki, ale w Nueva Esperanza. Poznałam rodzeństwo jednego z animatorów, dowiedziałam się gdzie mieszka nasza kucharka, spotkałam wiele dzieci, no i chyba zaczęłam się trochę lepiej orientować w okolicy.

Na koniec jeszcze jedna rozmowa z rodzicami, a konkretnie mamą Brayana i Jesus, dzieci z turno tarde, które też się ostatnio nie pojawiały. Ich jednak nie trzeba było przekonywać do tego, żeby przyszli. Przekonać musiałam mamę, żeby im pozwoliła, ale widząc jak się do tego palą i do mnie tulą ostatecznie zmiękła. Doszło mi więc dodatkowe zadanie na jutro – przygotowanie jakiś gier z tabliczką mnożenia dla Jesus.

Jutro Alicja idzie z ulotkami, a ja zostaję w oratorium, żebym się nie zatęskniła za dziećmi:)

„Jaki był ten dzień, czy coś zmienił czy nie…czy był tylko nadzieją…” We mnie chyba coś zmienił, a może tylko odnowił, rozpalił…