Peru: Miłość z prędkością światła

Najwyższa pora, by przedstawić naszych wychowanków. Na samym początku chciałabym opowiedzieć o najmlodszych członkach oratorium, których rozpierają niezgłębione pokłady energii. Gdy otwieramy oratorium już czekają przed bramą z radosnymi uśmiechami na twarzach i z okrzykami: „Hermanas, buenas tardes!” ( tłm. „Dzień dobry, siostry”), bo tak do nas wszyscy w San Lorenzo się zwracają :). Najmłodsze dzieci mają swoje ulubione miejsca w oratorium. To plac zabaw i główny budynek oratorium, gdzie mogą grać w różne gry. Trochę starsi chłopcy wybierają oczywiście grę w piłkę nożną. Natomiast w soboty budynek, który nazywamy „starą kaplicą” jest oblegany przez wszystkich, ponieważ Beata prowadzi tam zajęcia plastyczne dla najmłodszych. Czasami nasze oratorium z powodu deszczu zamienia się w wielki basen, ale to nikomu nie przeszkadza, by dobrze się bawić. Niestety cierpią przy tym stoły do gry w piłkarzyki, które również cieszą się dużą popularnością.

Radość i energia dzieciaków wydają się nie mieć końca. A niesamowitych, czasem niebezpiecznych pomysłów mają pełen worek. Oczy trzeba mieć naprawdę dookoła głowy. Praca w oratorium to mnóstwo radości, ale również trudne chwile. Najtrudniejszym dla mnie doświadczeniem jest rozdzielanie szarpiących się siedmiolatków, którzy wyrzucają z siebie słowa z prędkością światła. Gdybym była zdolna usłyszeć jakich słów używają, myślę, że nie znalazłabym ich w słowniku hiszpańsko-polskim. Język hiszpański  w Ameryce Południowej naprawdę bardzo się różni od tego, którym posługujemy się w Europie. Czasem chce mi się płakać, gdy nie rozumiem wszystkiego co do mnie mówią i rozpoznaję co drugie słowo. I nie mam wtedy pojęcia kto ma kogo przeprosić ani jak załagodzić konflikt. Jednak z taką samą prędkością światła pokochałam te dzieci. Cieszę się ogromnie, że mogę im towarzyszyć, gdy uczymy się czytać, ćwiczymy tabliczkę mnożenia, czy gdy po prostu razem się bawimy i modlimy.

Nigdy nie zapomnę jednego z pierwszych dni w oratorium, gdy byłam z dziećmi na placu zabaw i jeden pięcioletni chłopczyk zapytał mnie czy to prawda, że Bóg chce zbawić wszystkich ludzi. Podczas zabawy nie powiedziałam ani słowa o Bogu, po prostu tam byłam. Każdego dnia przekonuję się, że nie zawsze potrzeba słów, by przekazać coś ważnego.

Ania Matejko

Peru, San Lorenzo