Odzyskać zaufanie

Nastał październik. Znów obserwujemy pewne zmiany we Freetown. W Polsce dzieci już dawno wróciły do szkoły a letnie upały powoli ustępują miejsca jesiennej słocie i robi się coraz zimniej (przynajmniej tak nam się wydaje ;)). Tutaj przeciwnie – dni są coraz bardziej gorące a deszcz odchodzi na rzecz palącego słońca, które ponownie barwi nasze twarze na czerwono. Ulice są bardziej gwarne i zapełnione kolorami szkolnych mundurków, z jedną tylko różnicą – tutaj dzieci wróciły do szkoły dopiero 2 tygodnie temu.

W Sierra Leone nigdy nie wiadomo kiedy powinna rozpocząć się szkoła. Najczęściej nie jest to 1 września, tylko trochę później. Zawsze zależne jest to od decyzji rządu ale w tym roku nie tylko.Tym razem zadecydowali nauczyciele. Od marca br., zgodnie z obietnicą rządu Sierra Leone, każdy pedagog powinien otrzymywać dodatek do pensji, który miałby być wypłacany przez kolejne 5 lat. To się jednak jeszcze nie stało. Postanowiono zaprotestować i dlatego przez prawie cały wrzesień korytarze szkół we Freetown były puste. Po 2 tygodniach nauczyciele, mimo ciągłego niespełniania obietnicy, zawiesili strajk, mówiąc: „to są nasze dzieci, i kto miałby je uczyć?”. Znów więc widzimy gromady uczniów zmierzających do szkół, którzy, zgodnie z tradycją, w tych pierwszych dniach nauki niosą ze sobą  broom lub stick. Broom – miotłę którą będą sprzątały korytarze szkoły, stick – elastyczny kij, którym będą upominane przez nauczyciela.

Ciągle jednak widzimy na ulicach dzieci bez szkolnych mundurków. Czasem rodzice nie mają środków, aby zapewnić edukację wszystkim w domu. Być może czesne (w którym zawarta jest opłata za mundurek, wszystkie książki, zeszyty itp.) za cały rok nie jest zbyt wygórowaną kwotą (porównując z wydatkami, jakie rodzice ponoszą w Polsce), ale w tutejszej rzeczywistości przerasta możliwości wielu. Od strony państwa nie ma pomocy. Pozostaje więc posłanie dziecka do pracy, najczęściej jako uliczny sprzedawca, zbieranie pieniędzy wśród rodziny i znajomych, bądź zwrócenie się po pomoc do organizacji, jak np. Salezjanie Don Bosco.

sierraleone_piedel_2011-10-12_1

Co roku Salezjanie we Freetown wspierają stypendiami pewną liczbę dzieci i młodzieży. W tym roku nie jest inaczej. Udało się znaleźć środki, z ktorych będzie można pokryć (nie w 100%) czesne dla sporej grupy uczniów.  Najtrudniejszy jest proces przyznawania stypendiów. Przez ostatni miesiąc trwały wizytacje  (które przeprowadzał Paolo) w domach oraz wywiady (w których uczestniczyła Basia i ks. Uba) z rodzinami ubiegającymi się o wsparcie finansowe. Naszym głównym kryterium nie było tylko ubóstwo. Chcieliśmy pomóc przede wszystkim tym, którzy mieszkają w Dwarzarku, przychodzą do oratorium, angażują się w parafii, byli uczetnikami Summer Campu i są osobami, które nie sprawiają zbyt wielu problemów, chodzą regularnie do szkoły, starają się o dobre wyniki w nauce. Ważne jest w tym wszystkim, aby rodzina podchodziła poważnie do edukacji dziecka. Ktoś musi codziennie obudzić, przygotować śniadanie, wyprać mundurek, przypilnować  czy po szkole dziecko wraca do domu. Bez tego nasza pomoc finansowa jest tylko marnotrastwem czasu i pieniędzy. Co ciekawe, odczuwaliśmy w tym czasie dużo większą serdeczność mieszkańców. Na ulicy pozdrawiały nas osoby, których wcześniej nigdy nie widzieliśmy, pojawiło się wiele nowych twarzy w oratorium. Czy to przypadek?

Ostatecznie lista pojawiła się na tablicy ogłoszeń. Lista z około dwustoma nazwiskami. W ciągu roku chcemy, aby wszyscy oni przychodzili do oratorium uczyć się, odrabiać zadania domowe. Niełatwo będzie to zorganizować. Spotkanie z rodzicami jeszcze przed nami.

Jest jeszcze jedna grupa, która powrót do szkoły miała utrudniony – Mama Małgorzata. W sierpniu przekazaliśmy dyrektorkom przedszkola i podstawówki ostateczne listy dzieci, które, według naszej oceny ich umiejętności i wiedzy, mogą już podjąć formalną edukację . Spośród 19-rga, którymi zajmowaliśmy się w ubiegłym roku szkolnym, 12-ro po wakacjach zmieniło barwy mundurków na żółto-granatowe, jakie nosi się w szkole Św. Augustyna (to taki nasz mały sukces). Jedynie z Juliet zdecydowaliśmy nie kontynuować nauki z powodu jej niepełnosprawności umysłowej. A może lepiej powiedzieć: z powodu naszej nieumiejętności pomocy w jej przypadku. Sześcioro powinno znów podjąć lekcje w programie i pracować nad tym, aby w przyszłym roku szkolnym pójść w ślady rówieśników. Jednak decyzją koordynatorów odpowiedzialnych za program Mamy Małgorzaty (czyli grupy parafian, głównie nauczycieli i katechistów) został  on rozwiązany. Przyczyna przez nich podana: brak środków finansowych i… nasz powrót do Polski za kilka miesięcy. Dziwne. Skoro , jak powiedział jeden z koordynatorów, nie będzie miał kto dopilnować dzieci po naszym wyjeździe, jak program funkcjonował przez 3 poprzednie lata? Ostatecznie, nawet dla tych, którzy naszym zdaniem nie powinni jeszcze rozpocząć formalnej edukacji, znaleziono miejsca w innych szkołach. Szkoda tylko, że kryterium przydzielania do klas stał się wiek, a nie możliwości dziecka.


Do szkoły wróciła również większość chłopaków z grupy modlitewnej Synów i Córek Maryi*, którzy przez ostatnie tygodnie pomagali przy budowie. Ale mimo, że zaczęli lekcje ciągle przychodzą w wolnym czasie, żeby pracować. Jest ich stale 8-ro ale pomaga jeszcze kilku innych. Dostają za to tylko jeden posiłek dziennie. Ich motywacją jest to, że sami budują miejsce, gdzie będą mogli się uczyć, oglądać filmy, grać w piłkę. Pracują z wielką radością, najbardziej ciesząc się, gdy są fotografowani. Ta praca zbliża – ich do siebie i nas do nich, kiedy wspólnie przerzucamy kamienie czy nosimy worki z cementem (Basia zajmuje się oczywiście lżejszymi pracami, jak malowanie desek czy przesiewanie ryżu na obiad). Minęło już 5 tygodni. Wszyscy naprawdę jesteśmy zmęczeni.

Nasza praca w tym ostatnim czasie przynosi wiele niespodzianek. Jest nieustabilizowana, ciągłe zmiany. Przy wywiadach do stypendiów trzeba było być bardzo elastycznym, z kilku informacji jakie podawały osoby wyciągnąć historię, ocenić czy i jak pomóc danej rodzinie. Na budowie raz po raz pojawiają się problemy. Naprawienie samochodu nie jest takie łatwe, potrzeba do tego kilku „doktorów” i trwa to całe dnie. Przyjeżdżając do Sierra Concrete Product Company po betonowe bloki można być zdziwionym, że mimo umówionego odbioru, towaru nie ma w fabryce i 1,5-godzinna jazda nie posłuży za nic. Co chwilę jakiś samochód z kamieniem czy piaskiem ma problemy z dojechaniem lub wyjechaniem z naszego terenu budowy. „Czarny” czas przyprawia o ból głowy – 5 minut może trwać pół godziny lub godzinę, a „Już idę” oznacza często, że dopiero wstałem z łóżka, muszę zjeść śniadanie, umyć zęby i potrwa to z 2 godziny. Drzwi i okna dostarczane na budowę nie odpowiadają tym z zamówienia. Dodatkowo – „białe ceny” po prostu zwalają z nóg. Nie pomaga tłumaczenie, że pracujemy za darmo, dla dzieci, nie dla siebie.

O tym dla kogo pracujemy musimy sobie przypominać codziennie, aby starać się jak najlepiej wypełniać obowiązki, przeżywać każdy dzień kreatywnie. U podstaw naszego wyjazdu leżało właśnie pragnienie oddania wszystkiego na rzecz drugiego człowieka. Praca wolontariusza katolickiego sprowadza się do jeszcze innego wymiaru: pracować nie tylko dla innych, ale dla Boga. I nie oczekiwać nic w zamian.”Słudzy nieużyteczni jesteśmy, wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” (Łk 17,10). To jawi się jako coś najtrudniejszego w codziennych kontaktach z ludźmi tutaj.

We Freetown na hasło „Don Bosco” reagują wszyscy znaczącym potakiwaniem: „Tak, tak, znam”. Ludzie pracujący tutaj już od 25 lat zrobili wiele dla miejscowej ludności głosząc Chrystusa w uczynkach miłosierdzia: pomagając dzieciom ulicy, zakładając kościół i szkołę, oferując pomoc kryzysową dla dziewcząt i chłopców będących ofiarami przemocy. My stalismy się częścią tego przedsięwzięcia i korzystamy z dorobku jakim jest dobre imię placówki. Wciąż jednak dotykają nas sytuacje wykorzystywania nas, naciągania, okradania, kłamstwa. Wydaje nam się nieraz, że robimy tak wiele. Ciągle towarzyszy nam zmęczenie. W naszych oczach dajemy z siebie wszystko. Zadajemy sobie pytania: Dlaczego inni tego nie zauważają? Dlaczego wciąż patrzą na nas jak na obcych? Dlaczego zamiast współpracować uznają spotkanie z nami jako możliwość szybkiego zysku?

Jako biali jesteśmy pod ciągłym obstrzałem spojrzeń. I pod ciągłym obstrzałem prób naciągnięcia nas na coś, albo jawnej kradzieży.

Niektóre dzieci w oratorium mają zwyczaj wkładania rąk do naszych kieszeni. Kiedyś jeden z najmłodszych chłopców (6-letni) wyciągnął drobniaki z plecaka księdza Uby. Dziewczynki z sąsiedztwa próbowały zabrać Basi pieniądze z ręki, kiedy szła rano po chleb.

sierraleone_piedel_2011-10-12_3

W naszym parafialnym biurze zaginęły już 3 telefony komórkowe: nasze dwa i jednej z wolontariuszek. W dwóch przypadkach była to nasza nieuwaga. Zawsze bardzo ufnie podchodziliśmy do tych, którzy wchodzili do biura – tych, których przecież codziennie spotykaliśmy w oratorium. Trzeci telefon zniknął gdy drzwi były zamknięte na kłódkę.

Mieliśmy też do czynienia z kieszonkowcami – nieudaną próbą kradziezy telefonu. A przy jednej z wypraw do portu po cement z auta zniknął plecak z aparatem. Aparat odzyskałem, po dyskusjach i poszukiwaniach, przy pomocy samych tych, którzy go ukradli licząc na to, że dostaną coś w zamian. W Sierra Leone gdy przyłapie się złodzieja tłum ciągnie go na policję szturchając, bijąc i robiąc wiele szumu – byliśmy tego świadkami kilka razy. W naszym przypadku – telefonu i aparatu – biały, który dał się okraść był dla stojących wokoło niemałą rozrywką.

Były też włamania do naszego domu. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że może się to stać w miejscu, które jest przecież ogrodzone ze wszystkich stron i nikt obcy ot, tak z ulicy nie zostanie wpuszczony do środka. Jednak tak naprawdę musimy pamiętać, że mieszkają tu chłopcy z ulicy.

Często, szczególnie podczas budowy prosimy któregoś z pracowników o kupienie materiałów czy narzędzi. Nigdy jednak nie wiemy, czy otrzymane pieniądze wydane zostały na to właśnie w 100% .

Stajemy się nieufni wobec innych, nawet tych, którzy są najbliżej. Nawet wobec dzieci w oratorium. Upatrujemy często interesowności w tym, jak się zachowują. Zastanawiamy się czy ten ktoś, z kim właśnie rozmawiamy czy bawimy się, za chwilę nie będzie próbował nas oszukać czy okraść.

Co my robimy w tym wszystkim?  W naszym rozczarowaniu, złości uczymy się nie osądzać drugiego człowieka. A naprawdę nie jest to łatwe. Czy ci ludzie kradną ze swej złej woli, czy pokusa jest zbyt duża?

Ze swoim światłem przychodzi zawsze Ojciec. Z Ewangelią o powołaniu Mateusza: Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną!” On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” On usłyszawszy to, rzekł: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,9-13).

I słowa homilii księdza Uby, które nabierają wymownego znaczenia w kulturze afrykańskiej, gdzie posiłek jest szczególnym znakiem jedności: „Gdy siadasz do stołu , zapraszasz swoich przyjaciół. Jezus siada do stołu ze złodziejami. Kto z nas chce nazywać złodzieja swoim przyjacielem?”

W zetknięciu z miejscowymi ciągle atakuje nas pycha, pokusa wywyższania się nad tych, którzy w naszych oczach robią tyle błędów. A Ojciec namawia, aby spojrzeć z innej strony. Uczy nas pokory i ciągle przypomina, że mamy być sługami – najmniejszymi spośród wszystkich.

„Don Bosco Fambul to nie jest hostel dla grzecznych dzieci” (znów ks. Uba). I w naszym oratorium też nie mamy aniołków. Każdy, kogo spotykamy na ulicy próbuje jakoś przetrwać w na pewno nie łatwej rzeczywistości Sierra Leone, gdzie, jeśli sam o siebie nie zadbasz, nie możesz oczekiwać znikąd pomocy. Każdy z nas miał inny start w życie i czego innego został nauczony w domu. Każdy będzie inaczej rozliczony. My najsurowiej.

Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy!”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?» Mówią Mu: «Ten drugi». Wtedy Jezus rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć» (Mt 21,28-32).

*Synowie i Córki Maryi – grupa modlitewna utworzona przez kilku z animatorów tuż po Summer Campie. Obecnie liczy sobie 17 członków.

sierraleone_piedel_2011-10-12_4