O tym, czego nas uczą owce
W spodenkach moro, szerokim sombrero i koszulce ubrudzonej to smarem, to cementem pojawiałem się przez ponad miesiąc w jednym z colegio w Majes. Zwykle po to, aby podłączyć wodę, pożyczyć prąd lub zwyczajnie kupić coś do picia, bowiem tuż obok z naszymi chłopakami pomagaliśmy przy budowie kaplicy.
Jednak jedno z dni, kiedy przebywaliśmy tam wylewając podstawę kolumny, do której zostaną zamontowane drzwi, poproszono nas o przygotowanie grupki dzieci do Pierwszej Komunii Świętej. I w ten sposób w naszej ciężarówce obok narzędzi budowlanych, co czwartek zaczęła pojawiać się gitara, projektor i głośnik – nieodłączne akcesoria cotygodniowych katechez
Z racji wielu obowiązków nie mogliśmy na te zajęcia chodzić we dwójkę, więc moja minimalna umiejętność gry na gitarze sprawiła, że ten przyjemny obowiązek przypadł mi w udziale. Już na pierwszy spotkaniu zorientowałem się, że grupka kilkunastu dzieciaków, z którymi przyszło nam pracować nie wie za wiele o Bogu, którego będą przyjmować w Eucharystii, więc fakt, że znają już „Ojcze Nasz” przyszło mi przyjąć za dobry punkt wyjścia do dalszej nauki. W pięć tygodniu podjąłem próbę ekspresowego uświadomienia dzieciom podstawowych spraw poczynając od tego jak wygląda Msza Święta a kończąc na znaczeniu Eucharystii. Spraw do przedstawienia dzieciakom było tyle, że mi samemu chyba z trudem przyszłoby przyswojenie tego w tak krótkim czasie, a i tak całą stertę tematów musiałem po prostu odłożyć na inny czas…
Na ostatnim spotkaniu zrobiłem powtórkę w formie gry. Trzy ekipy rywalizowały odpowiadając na pytania, o wybranym wcześniej stopniu trudności. Prawie wszystkie ekipy grały bardzo ryzykownie, a i tak tylko 2 spośród 21 pytań pozostały bez odpowiedzi! Świetny wynik – widać dzieci są dużo bardziej pojętne od nas – dorosłych :)
Po tak znakomitym rezultacie tego swoistego sprawdzianu pozostał do zrobienia już tylko jeden „egzamin” – examen de concencia (rachunek sumienia). Z braku przygotowanego schematu przez tamtejszą katechetkę pozostała improwizacja. Rozsadziłem dzieciaki na kamieniach za colegio, rozdałęm im karteczki i zaczęła się językowa gimnastyka. No, ale według relacji ks. Andrzeja kolejnego dnia większość poradziła sobie ze spowiedzią, więc chyba zdałem ten egzamin – z improwizacji!
Czy jednak udało mi się przez te kilka spotkań zaszczepić w ich sercach pragnienie bycia dobrym człowiekiem – dobrym chrześcijaninem? Pewno dnia poprosiłem ich o skończenie zdania „Quiero ser…” (chcę być…). Zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami nie padła odpowiedź „Quiero ser santo” (chcę być świętym), którą zaczerpnąłem z jednego z filmów o Dominiku Savio. Czy jednak zapamiętają resztę prezentowanego fragmentu filmu, kiedy Don Bosco tłumaczy Dominikowi, że być świętym znaczy być zawsze radosnym w tym wszystkim, co dotyczy naszych marzeń, przyjaciół i tych, których kochamy? Pewnie nigdy się tego nie dowiem. Oby jednak nie było, jak kiedy podczas oczekiwania na spowiedź spytałem ich o przypowieść o zagubionej owcy, którą opowiadałem dwa tygodnie wcześniej:
– Co się wydarzyło w historii z pasterzu?
– Miał sto owiec i jedna mu się zgubiła.
– I co zrobił?
– Poszedł jej szukać.
– A czego nas to uczy?
– (po długim zastanowieniu) Żeby się troszczyć o nasze rzeczy
Jacek
Majes, Peru