Miłość niecierpiąca zwłoki

Słysząc słowo miłość, pojawia mi się w głowie wiele obrazów. Zawdzięczam to wszechobecnym mediom, które nieustannie pompują mi do głowy rozmaite treści. Pół biedy jeśli podają materiał do tzw. obróbki, gdzie trzeba nieco pomyśleć i na podstawie własnej oceny zająć w stosunku do nich pewne stanowisko. Tego niestety jest mało. Zazwyczaj otrzymuję gotową, misternie przygotowaną papkę zawierającą informację z interpretacją. Prezentowana jest pewna kwestia lub problem wraz ze stanowiskiem jakie „trzeba” zająć w danej sprawie. Przypomina to trochę tuczenie kurczaków, którym wpycha się do gardła rurę pompującą mielone żarcie tak, by nie traciły czasu na jedzenie i mogły spokojnie tyć. Miłość też jest sponiewierana w ten sposób w nadinterpretacjach, postaram się jednak nieco ją podźwignąć.

Miłością nazywają sex bez zobowiązań, związek dwóch sympatycznych panów, odłączenie dziadka od tlenu. Nie dajmy sobie jednak wcisnąć tych fałszywych obrazów pod przykrywką miłości. Każdy z powyższych problemów ma bowiem swoją nazwę. Sex z przypadkowym partnerem to nie miłość a posuwanie, homoseksualizm to patologia, a przedwczesne przedstawienie dziadka św. Piotrowi to morderstwo. Jak mówią słowa jednego z utworów grupy Raz dwa trzy „nazywaj rzeczy po imieniu a zmienią się w oka mgnieniu”.

Chciałbym przedstawić teraz dwa przykłady prawdziwej miłości pisanej wielkimi literami. Takiej, która pali, wyżyma, nie pozwala normalnie funkcjonować. Sprawia, że każda myśl sprowadza się do rozważań o niej. Wszystko inne traci sens, a ona zajmuje wtedy pierwsze miejsce. To zdarzyło się w ostatnich dniach, królowała miłość nie cierpiąca zwłoki.

Marcia przyszła do pracy o tej samej porze co zwykle. Otworzyła drzwi do biura, oparła kulę o biurko i usiadła, żeby odetchnąć. Po operacji na kolano minął ponad miesiąc, ale do tej pory lekko utyka na prawą nogę. Nie była rozpromieniona jak zawsze. Przeciągające się leczenie wyraźnie ją niepokoi. Podczas obiadu ciężko się podnosi i wychodzi. Nie chce rozmawiać przy dzieciach, wraca po chwili z oczami błyszczącymi od mimowolnie napływających łez. Siadając na miejsce, rzuca kilka spokojnych zdań, by nie dać nic po sobie znać. Dopiero po południu, gdy dzieci miały czas na naukę, spotkaliśmy się w biurze asystentek socjalnych. Gdy wszedłem do środka, rozmawiała z Mariezol, powoli tłumaczyła, co się dzieje. Chodziło o jej siostrę. Nieco starsza od Marci, mieszka w Puno i od lat choruje na cukrzycę. W piątek jej stan gwałtownie się pogorszył. Poziom cukru we krwi spadł tak nisko, że dziewczyna zapadła w śpiączkę. Przeżyła transport do szpitala, ale stan był krytyczny. Marcia przez cały czas była w Arequipie, jednak na krok nie odstępowała od siostry. Przez telefon śledziła informacje o jej stanie zdrowia. Mimo wysiłków lekarzy kolejne dni nie przynosiły poprawy. Wycieńczone serce dwa razy przestawało bić. Realizował się najtrudniejszy scenariusz. Stało się jasne, że ukochana osoba odchodzi i nic nie można zrobić. Ani pieniądze, ani znajomości nie były w stanie tego zmienić, wyczerpały się wszystkie możliwości. Pozostaje tylko kochać, najmocniej jak tylko się da. Wycisnąć wszystko z serca i w myślach pchnąć w kierunku ukochanej osoby. Szybko, bardzo szybko, tu i teraz, niewiadomo ile jeszcze czasu będziemy razem. Ta Miłość nie może czekać!… W poniedziałek, szykując się do porannej modlitwy w studio, ksiądz Fernando stanął jak zwykle po prawej stronie biurka wychowawców. Przed rozpoczęciem powiedział, że nasza koleżanka jest w drodze do Puno. Prosił wszystkich, by modlitwy w tym dniu poświęcili za duszę jej siostry.

Marcia dała świadectwo miłości. Nie myślała by było łatwiej, nie zajmowała myśli czymkolwiek, by na chwilę się oderwać,odpocząć. Razem ze swoją siostrą cierpiała, razem z nią umierała. W swoim sercu odprowadziła ją do samych bram nieba. Minione dni były triumfem prawdziwej Miłości.

W ostatnich tygodniach formował się dowód jeszcze jednej Miłości. Świadczył o niej nasz wychowanek Ernesto. Będziecie mogli o nim przeczytać w najbliższych dniach.

Tomek