Kurs fotograficzny

Od połowy sierpnia przez miesiąc, w ramach projektu finansowanego przez MSZ prowadziłam dla dzieci kurs fotograficzny. W kursie tym uczestniczyli wszyscy –bo jak że by mogli sobie odmówić przyjemności robienia zdjęć i ich oglądania.

Zaczęliśmy od prostych zasad kompozycji, poprzez obsługę aparatu i omawianie przykładów fotografii poprawnych i niepoprawnych. Dalszym etapem było robienie zdjęć przez dzieci… i tu się zaczęły schody…  nie koniecznie do nieba.

Każdego dnia z kilkoma osobami szłam na godzinny spacer po mieście, gdzie mieli okazję wyszukać różne tematy do fotografowania.

Na początku dużym utrudnieniem były problemy techniczne – a to za sprawą boliwijskiej jakości baterii i tego, że dzieci bardziej aparat traktują jako telewizor, a mniej jako rzecz do robienia zdjęć. I zaczęło się… 30 minut „robienia” zdjęć, a bateria już się kończy. Tłumaczę, małym, średnim, dużym, róbcie zdjęcia – później je oglądniemy, a oni swoje… 2 zdjęcia zrobione, a każde po 5 razy oglądnięte. Pogodziłam się ze sposobem ich pracy, trochę pokombinowałam, żeby ukrócić to ciągłe oglądanie zdjęć, ale moja radość ze zwycięstwa nie trwała długo, nadeszły kolejne zmartwienia, gorsze niż wiecznie wyczerpana bateria.

A mianowicie tematyka ich zdjęć… co w niej się znalazło? Zdjęcie plakatu z ulubionym koreańskim aktorem, zdjęcia zdjęć na wystawie zakładu fotograficznego, szyld sklepowy, wszystkie napotkane psy, kurczaki na grillu, zdjęcie obrazu z telewizora, manekiny, towary sklepowe, ich własne stopy, ich zdjęcia z tzw. rąsi.

Tłumaczyłam im, że zdjęcie zdjęcia – to kradzież czyjejś pracy i nie możemy tego pokazać na wystawie,  ale w końcu zdałam sobie sprawę, że to walka z wiatrakami. Jak można przetłumaczyć taką rzecz małym obywatelom kraju gdzie, oprogramowanie komputerowe Auto Cad (w Polsce za ponad 3000 zł) można kupić za 2,20 zł  w każdym sklepie. Piractwa na taką skalę nie widziałam nigdzie – a tu jest powszechne i akceptowane.

Kiedy odstawiłam swoje ambicje na bok, zrezygnowałam z oczekiwań, zostałam zaskoczona przez najmłodszych.  Odważnie, często bez zastanowienia, wtykali obiektyw tam gdzie by się nikt nie spodziewał. Efekt – widać na zdjęciach.

Cudownie było patrzeć,  na takiego malczyka w brudnym dresie szurającego butami z wielkim aparatem na szyi (na pasku którego świeciła na żółto nazwa marki),  wycelowanym prosto w idącego turystę. Jakie zaskoczenie ! Jaka zamiana sytuacjami ! Żeby boliwijskie dziecko, białego i to nie mniej gorszym aparatem???  Reakcje były różne, często pozytywne.

Podczas naszych kursowych spacerów, nie raz zdarzało się, że poziom adrenaliny raptownie wzrastał. Choćby na widok biegnącego Maria prosto pod samochód, bo akurat coś go tak zafrapowało, że musiał pobiec zrobić zdjęcie, albo Janette machającej swobodnie aparatem za barierką mostu na którym staliśmy, albo Joela ciągnącego obiektywem po murze, bo chodnik był ciasny, a musiał wyminąć pieszych. Zdarzyło się też, że raz dwóch chłopaków mi zginęło –  rozbiegli się po placu i zginęli. Może niektórych zbulwersuje to, co powiem, ale nie wiem tylko czy martwiłam się bardziej o nich, czy o aparaty. Niestety dzieciaki z domu dziecka nie zdają sobie sprawy ile kosztuje ta ( i inne) zabawka którą mają na szyi i bez większych oporów są w stanie rzucić ją w ziemię gdy się bawią, pożyczyć koledze jak poprosi, albo przypadkowo upuścić.

Kurs zwieńczy wystawa zdjęć, którą obecnie przygotowujemy. Przy całych trudnościach, nerwach warto było zorganizować te zajęcia. Najlepszą rekompensatą, była radość dzieci z możliwości potrzymania aparatu dłużej, bez większych ograniczeń, ich radość z robienia zdjęć i  efekty.  Panie MSZcie dziękujemy za wsparcie :-)