Kim jesteś?

Budze sie wcale nie z szumem rzeki za oknem, lecz z silnikami naszych miejscowych taksowek – motocarow. Walcze rano z moim drugim ja, ktore nie pozwala otworzyc oczu, by “przypadkiem” sie nierozbudzily. Zajecia z angielskiego w szkole jednak sa najlepszym porannym alarmem. Te dzieciaki niepozwalaja mi usiasc spokojnie na krzesle. Czesto powtarzane: “Jak jest MILOSC po angielsku”, “Jaka jest ta wasza Polska?”, “Ile panstw juz poznalas?”,sprawiaja, ze wciaz ja, a nie jezyk angielski,jest w centrum uwagi. Ufam jednak, ze lekcje z Gringa mimo wszystko zostawiaja w nich odrobine wiedzy. Po obiedzie i chwili odetchniecia w czelusciach mojego 2m na 2m, biegne do oratorium, gdzie pod brama czyhaja juz zniecierpliwione dzieci. Wbiegaja do naszego oratorium, przewracajac sie nieraz jedno przez drugie (ostatnio i ja wyszlam zakrwawiona z tego incydentu). Zanim mnie przywita, prosi opilke – by przypadkiem inny nie poprosil pierwszy. Ja czesto uchodze za slup, na ktory nalezy sie wspiac. Zabawa, ktora wymyslilismy kiedys, “niestety” cieszy sie powodzeniem – dzieci wskakuja na mnie, lapiac raczkami i nozkami moja talie, i wspinaja sie az poszyje, by dotknac wysoko wzniesianych, bialych rak. Inna rozrywka jest nasza gra w “kanapke”. Ukladamy sie wiec na trawie wedlug kolejnosci, tworzac pyszna, bogata kanapke: chleb, maslo, salata, szynka, pomidor, ogorek, kurczak, ser i sol. Kazdy z nas ma swoje imie, ja jestem chlebem, czyli wszyscy pakuja sie na mnie. Po wieczornym Rozancu i Mszy, biegne na spotkanie katechistow, mlodziezy, do radio lub do wracam do oratorium, tym razem otwartym jedynie dla starszej mlodziezy. Kiedy wybija 22:00 zasypiam glebokim snem. Nie towarzysza moim uszom motocary, tym razem to juz koniki polne.