Justika, kocham cije, lubje cije…

Kontynuując mój poprzedni wątek, podaje nasze kolejne iskierki, które rozświetlają często trudne przejścia z chłopcami. By jednak nie było za słodko, napiszę też o naszych bojownikach, którzy co raz dźgają nas w czułe miejsca.

Gean Marco (13 lat) ostatnio nauczył się języka polskiego. Kiedy podchodzę wieczorem do jego łóżka, żeby się pożegnać i posmarować jego popękane dłonie, krzyczy do mnie: „Justika, kocham cije, lubje cije”:) Wczoraj z kolei ten sam chłopiec w czasie Mszy w momencie przekazywania pokoju odwrócił się na pięcie, gdy Tomek wyciągnął do niego dłoń. Rozmawiałam z nim później i się okazało, że jest zły na Tomka, bo ten nie zabrał dzieciaków na basen w dniu, kiedy mieli wolne. Nieważne że o tej porze roku woda w basenie jest okropnie zimna (nie grzeją jej, nagrzewa się ciepłem sportowców, którzy tam pływają). Nie ważne też, że połowa chłopców chodzi zafąflana, a pięciu już miało sesje zastrzyków, bo chorowali. Tomek nie zrobił tego, co Gean Marco chciał i teraz musi być ukarany. Przy okazji tej rozmowy wyszła jeszcze jedna nowinka. Gean Marco w pierwszych tygodniach naszego pobytu chodził obrażany i robił przykre uwagi w naszą stronę – nie wiadomo dlaczego. Okazało się, że to była próba. Chciał zobaczyć, jak my będziemy reagować. W ten sposób chciał sprawdzić, jak sam mówi, czy jesteśmy dobrzy czy źli. Miesiąc temu obydwoje z Tomkiem byliśmy jeszcze dobrzy, ale od tygodnia już tylko ja. Na pocieszenie Gean Marco dodał: „Wiesz Justika, ale ty tez masz tutaj wrogów, żebyś sobie nie myślała…”

O tym, że mam wrogów śmiertelnych dowiedziałam się już tydzień wcześniej. Otóż w tym samym felernym wolnym dniu rozdawałam owoce na drugie śniadanie. Zazwyczaj owoce podaję do ręki, bo gdy podstawię miskę, jest wybieranie, przebieranie itd. Tego dnia jednak pokusiłam się o bardziej eleganckie rozdawanie i podałam miskę, żeby Paolo (14 lat) sam sobie wybrał owoc. Wziął więc jabłko, podsunął do buzi, ale w oka mgnieniu chciał zamienić jabłko na inny owoc. Ja na to, że tak nie można… Paola szarpnął więc nerw i zaczął się kłócić, ja na to krótko, że w takim razie nie dostanie żadnego owocu. Alfredo (15 lat) z kolei leżąc na boisku głową w dół nawet nie wstał, żeby wziąć owoc. Nie będę wiec go prosić – pomyślałam i poszłam rozdawać innym. Wracając później z pustą miską, słyszałam, jak Paolo i Alfredo (oni są już kilka lat w Casicie) opowiadają innym chłopcom: „Poprzednia wolontariuszka to była o wiele lepsza, kupowała nam cukierki, napoje gazowane i nas nie karała, w ogóle nas nie pouczała, a ta to…” (w tym momencie znaczące machanie głową).

Ta sytuacja oraz kilka innych tego samego dnia doprowadziły do psychicznego opadnięcia z sił. Jak dobrze mieć w tym momencie męża!!! Po wypłakaniu się w jego rękaw, postanowiłam resztę przedpołudnia spędzić na górze w naszym mieszkanku, a Tomcio zajął się chłopcami. Nie zeszłam nawet na obiad. Po południu przyszłam na boisko i usiadłam z boku. Przybiegł do mnie Hernan (Paolo i Alfredo tez dla niego przekazywali informacje o poprzedniej wolontariuszce), który raczej nie jest wyrywny do okazywania uczuć, ale tego dnia spytał: „Co się stało, wszystko w porządku?”

Obchodziliśmy jakiś czas temu w naszym domu dzień ojca. Jako że dzieci niemalże są zobowiązane do składania uroczystych życzeń, nie będę pisała o tym, jak chłopcy wręczyli Tomkowi prezent na uroczystości, tylko o tym, co zdarzyło się dzień później. Wilber (13 lat) w czasie zajęć w klasie mówi do Tomka: Chodź wyjdziemy na chwilkę. Tomcio przyzwyczajony do najróżniejszych wygłupów i wykręcania się chłopaków od odrabiania lekcji mówi: Po co chcesz wyjść, przecież teraz jest czas na naukę.
Wilber: No chodź, tylko na chwilkę.
Tomek: Dobra, idziemy.
Gdy wyszli na zewnątrz, w miejscu ustronnym, żeby nikt nie widział, bo to trochę lipa by była, jakby inni chłopcy usłyszeli szczere emocje, Wilber mówi: Wiesz Tomek, ty to jesteś dla mnie jak prawdziwy tata. Wręczył mu też z tej okazji chusteczki do nosa, takie ładne z materiału. Musiał oszczędzać z miesiąc na nie.

W zeszłym tygodniu Lizandro nas zaskoczył. Wziął mnie pod ramię i mówi: Justina, ja ciebie i Tomka bardzo szanuję i ufam wam bardzo. Pojedziecie ze mną na wakacje do mojego domu. Poznacie moją mamę i rodzeństwo.

Dwa miesiące temu doszedł do naszego domu Julian. Nawet nie wiem, ile dokładnie ma lat, coś 23-25. Jest więc prawie w naszym wieku i chyba to właśnie go boli, że nie dość, że białasy, wiekiem prawie identyczni, to jeszcze mówią mu, co ma robić. Pomijając to, że długo nie witał się z nami, nie chciał jedzenia, gdy my rozdawaliśmy, to jeszcze dość znacząco podkreślał brak aprobaty dla naszych działań. Kulminacja jego złych emocji miała miejsce w zeszła środę. Tomek zamknął w sypialni tego dnia kilku chłopaków, którzy na czas nie przyszykowali się, żeby iść na modlitwę, w tym tez Juliana. Z rana nic nie powiedział, ale po południu, gdy mieliśmy wszyscy spotkanie z opiekunką socjalną, dał upust swoim emocjom: „To przez Tomka się spóźniliśmy, za późno nas obudził i dużo szybciej kazał nam iść na modlitwę. Sam zaspał i my musimy za to ponosić karę!” Hmm, Tomek obudził chłopców jak zwykle o 5.20, o 6.00 mają modlitwę, a jak dzieciaki mi później mówiły, Julian o 5.55 jeszcze w majteczkach prasował sobie koszulę. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tego samego dnia po południu mieliśmy dzień nauczyciela i wychowawcy. Znowu więc składano nam życzenia. Roly, który był odpowiedzialny za organizację uroczystości, przygotował kartki i stojąc z mikrofonem, wymawiał imię chłopca, który ma zanieść kartkę i złożyć życzenia wychowawcy. Kiedy padło na Tomka, Roly powiedział: „Dla naszego wychowawcy Tomka, kartkę wręczy Julian.” A to psikus! Najpierw konsternacja, a później wszyscy w śmiech na czele z Tomkiem i Julianem. Chłopak stanął na wysokości zadania. Podszedł i wydawało się szczerze dziękował za opiekę i poświęcenie. Przeprosił nawet za trudności, jakie Tomek napotyka jako wychowawca. Od tego dnia Julian mówi do nas „Dzień dobry” i nawet zaczął się uśmiechać:)

Cały czas uczymy się tutaj dystansu do siebie, do chłopców, do ich emocji. Tak jak mówiła nam Michalina, która pracuje w Limie: „Ocena i opinia samego siebie nie może zależeć o opinii dzieci o nas.” Czasami jest trudno odciąć się od tego, jak reagują dzieciaki i zachować spokój nawet w czasie burzy. Jesteśmy jednak coraz bliżej tego celu, a na pewno o wiele bliżej niż byliśmy w marcu:)

Ps. Szkoda, że ta wypowiedź taka stronnicza. Trzeba przyznać, że podaję różne sytuacje poprzez pryzmat mojego punktu widzenia i moich emocji. Drogi Czytelniku! Nie daj się więc zwieźć! Może uda mi się namówić któregoś z chłopaków z historii, żeby przedstawił swoją wersję wydarzeń. Dopiero wtedy będziesz miał pełny obraz tego, co zaszło w ostatnich dniach u nas w domu. Nie zawsze prawda i racja są tylko po jednej stronie!