Jaka czeka nas przyszłość…

Żeby stworzyć coś, choćby najmniejszego, potrzeba wiele cierpliwości. Przez ostatnie trzy tygodnie próbujemy ruszyć z działalnością oratorium, przy parafii św. Augustyna. Spotkania z liderami trwają, choć pozostawiają wiele do życzenia. Pomysłów jest wiele, ale tę piękna wizję przyszłości należy realizować stopniowo, krok po kroku. Od czego tu zacząć?

Zaczęliśmy więc od wprowadzenia rejestracji dzieci i młodzieży, która przychodzi na teren kościoła. To pierwszy krok żeby uczynić to miejsce trochę bardziej uporządkowanym. Idea rejestracji nie jest nowa. Fr. Uba próbował przeprowadzić ją już kilka razy, ale z różnych powodów nie udawało się to. Mamy nadzieję, że tym razem będzie inaczej i w końcu dzieciaki otrzymają upragnione ID-cardy – imienne karty identyfikacyjne. Bo o nie tutaj przede wszystkim chodzi. Liczymy, że dzięki nim przynajmniej zmniejszą się niektóre problemy, np. bójki czy zaginięcia piłek. Będziemy mogli również zaproponować więcej aktywności, a przy tym zaczniemy lepiej poznawać tych, którzy przychodzą do oratorium.

sierraleone_piedel_2011-03-27_1  

Codziennie więc zabieramy ze sobą komputery i otoczeni chmarą mniejszych i większych ochotników spisujemy podstawowe dane: imię, nazwisko, wiek, miejsce urodzenia i zamieszkania, dane rodziców i szkoły. Czasem pojawiają się przy tym trudności, np. data urodzenia i wiek okazują się zupełnie ze sobą niezwiązane (zdarzył się nawet przypadek, że jeden z chłopców twierdził, iż urodził się w 45. roku ubiegłego stulecia, choć upierał się, że ma 15 lat). Osoba, z która dziecko mieszka, to np. ciocia albo babcia, a po chwili okazuje się, że adres rodziców jest dokładnie ten sam. Bywa również, że rodzice będący rolnikami na prowincji, wysyłają dzieci do rodzin w mieście. No i jak tu nazwać to, czym zajmują się rodzice – skoro mama sprzedaje na targu kasawę (cassava) to może być nazwana „trader” (sprzedawca) albo „bussines woman”.

Sprzedawca jest najpopularniejszym zawodem we Freetown (przynajmniej tak wynika z naszych obserwacji). Istnieją różne „odmiany” tej profesji. Niektórzy mają swoje małe sklepiki w kontenerach albo pod wiatą skleconą z kilku patyków i blachy falistej, inni po prostu siadają na taborecie pod parasolem. Istnieją oczywiście supermarkety (najczęściej libańskie), ale przeciętnych mieszkańców nie stać na kupowanie tam. W tym miejscu należałoby wspomnieć o jeszcze dwóch profesjach. W Polsce w okresie około Bożonarodzeniowym harcerze pakują w supermarketach zakupy zbierając w ten sposób pieniądze. Tutaj jest to obowiązek pracownika sklepu. A gdy chcesz zaparkować auto przed sklepem możesz liczyć na pomoc „parkingowego”. Wracając do „traderów”. Są też sprzedawcy „chodzący”, czyli tacy, którzy swój sklep niosą ze sobą (przeciętny człowiek w Polsce nie jest w stanie sobie wyobrazić jak wiele można mieć na głowie). I ostatnia kategoria – podobna trochę do poprzedniej, ale ci sprzedawcy specjalizują się w handlu a’la „traffic-jam” – chodzą wzdłuż najbardziej zakorkowanych ulic oferując kierowcom od wody przez ciastka i płyty CD po breloczki i mapy Sierra Leone. Pisaliśmy już o tym, że jest to niestety branża, gdzie zatrudniane są również dzieci.

sierraleone_piedel_2011-03-27_3

Kolejnym często pojawiającym się przy wypełnianiu formularzy zawodem jest krawiec. Na szczęście nie jest to wymarła profesja, jak w Europie. Freetown zalewane jest tanimi, niskiej jakości ubraniami z Chin, więc aby sprezentować sobie odświętną kreację tutejsi Afrykańczycy udają się do krawca. Kobiety potrafią spędzać godziny na przeglądaniu katalogów z wzorami i fasonami, zdejmowaniu miary i przymierzaniu. I jak tu przekonać mojego męża, który w sklepie z ubraniami spędza nie dłużej niż 10 minut, aby pomógł mi wybrać afrykańską kreację? ;)

Afrykanki mnóstwo czasu spędzają również u fryzjera na „planting hair” („uprawianiu włosów”) czyli robieniu charakterystycznych warkoczyków w różnych wzorach i wariantach: ze swoich własnych włosów lub doczepianych, z kolorowymi ozdobami i bez. Ale tak naprawdę damskie zakłady fryzjerskie nie są oblegane, bo większość kobiet w Sierra Leone potrafi zaplatać tak włosy. Fryzjerzy męscy posługują się elektryczną maszynką do strzyżenia, nożyczkami do papieru, żyletką lub brzytwą. Ostatnio Łukasz przekonał się jak wielkim zadaniem dla tutejszego fryzjera jest obcięcie włosów białego człowieka, a ja musiałam przejść szybki kurs domowego strzyżenia.

Kolejnym popularnym zawodem jest kierowca jednego z trzech rodzajów pojazdów składających się na komunikację miejską we Freetown. Poda-poda, czyli małe busiki, które jeżdżą chyba tylko dzięki temu, że ich kierowcy (a z pewnością pasażerowie) są bardzo religijni. „Allach is great”, „God protects my boss”, „In God we trust” – to tylko niektóre z napisów, jakie można spotkać na poda-poda. Czasem ma się wrażenie, że „driverzy” boją się, że jak już się zatrzymają, to auto nie ruszy, dlatego jeżdżą 24 godziny na dobę – auto musi zarabiać, więc kierowcy zmieniają się tylko za kółkiem. Oprócz tego są jeszcze taksówkarze i „okada drivers”, czyli taksówkarze motocyklowi. Wszyscy wyznają zasadę: im więcej pasażerów, tym większy zarobek. Zdarzyło nam się widzieć w taksówce osiem osób, na motorze – cztery, a w poda-poda to ciężko czasem zliczyć.

Często podczas rejestracji pojawiały się takie zawody jak cieśla, spawacz i budowlaniec. Praca tego ostatniego wygląda zupełnie inaczej niż w Europie – przykładem może być budowa boiska do koszykówki w DBF. Firma realizująca zadanie w dzień wylewania stropu wynajęła dwie grupy ludzi. Pierwsza z nich przerzucała (za pomocą metalowych misek) kruszywo układając je warstwami: piasek – cement – kamień. Druga grupa, zastępując jakże popularne w Europie betoniarki, łopatami mieszała beton. Potem pozostało już „tylko” przerzucić to miskami na pierwsze piętro.

sierraleone_piedel_2011-03-27_4

Pozostają jeszcze zawody sektora publicznego – szeroko pojęci „urzędnicy państwowi”. Policjanci pełnią tu rolę świateł ulicznych, bo takowych nie ma. Codziennie na drodze do kościoła mijamy więzienie i żołnierzy z karabinami. Nauczyciele, których płace są bardzo niskie często oferują dodatkowe lekcje, dzięki czemu zarabiają czasem drugi tyle, co za regularną pracę. Pielęgniarki i lekarze, z którymi na razie na szczęście, nie mieliśmy do czynienia.

Ochroniarz to też często występująca tu praca. Coca-cola Bottling Company zatrudnia również sporo osób, a zawsze można spróbować swoich sił jako kucharz w czyimś domu.

Ze względu na bliskość oceanu jest tu tez spora grupa rybaków (wręcz całe dzielnice). Wypływają oni wieczorami na małych drewnianych łódkach z silnikami spalinowymi i spędzają na morzu całą noc.

Takie mniej więcej perspektywy pracy czekają na młodych ludzi w mieście. Na prowincji jedyną możliwością zarobku jest uprawa roli, a przy drodze często spotkać można „małe kamieniołomy”, czyli ludzi, którzy całymi dniami siedzą i młotkami rozłupują kamienie na kruszywo.

To wszystko wydaje się niesamowicie trudne. Ale, jak tutaj mówią „nie jest łatwo, bo to jest Afryka”. Jednak dla tych młodych ludzi to dopiero przyszłość, przyszłość, którą należy budować od teraz. Dlatego właśnie pomysł na oratorium…