Gambia: Jak się odnaleźć w nowym świecie?

Od początku lutego naszym nowym domem stała się mała wioska Kunkujang Mariama na zachodzie Gambii. Mimo, że mija już prawie trzy miesiące naszego pobytu tutaj, praktycznie nie ma dnia, żeby nas coś nie zadziwiało. Ciągle poznajemy nowych ludzi, nowe zwyczaje. Wyjeżdżając na misje, starałyśmy się na nic nie nastawiać. Po prostu przyjąć rzeczywistość taką jaka jest. Ale czy tak się w ogóle da? Nie mieć żadnych wyobrażeń? Żadnych założeń? Często słyszymy, czy nawet sami wypowiadamy zdania typu: „w Afryce, to jest tak i tak”. Od początku ksiądz nas na to bardzo uczula – takie tezy to zwykłe generalizowanie, wrzucanie 54 państw afrykańskich do jednego wora, totalnie zakrzywiając tym samym rzeczywistość. Dlatego dziś nie będzie opowieści o kolorach Afryki, rodem z turystycznego przewodnika, ale o tym co nas otacza, czego doświadczamy, co ciągle nas zadziwia. Świat naszymi oczami.

MISYJNA RZECZYWISTOŚĆ

Mimo, że plan był taki, żeby przyjechać na misje bez żadnych założeń, to jednak kilka z nich niepostrzeżenie wpakowało się nam do plecaka. Czas jednak bardzo szybko je zweryfikował. Prosty przykład – zamiast czerwonych gleb laterytowych, otacza nas zewsząd piasek. Przemierzając ulice wioski czujemy się jak na pustyni. Plemię Manjago, które zamieszkuje okolicę, pochodzi z Gwinei Bissau. Nie mają głęboko zakorzenionej tradycji, raczej można zauważyć, że podążają za nowoczesnością. Zaledwie kilka tradycyjnych tańców i potraw, mało kto ubiera kolorowe etniczne ubrania. Chyba największym źródłem ich kultury pozostaje język manjago, którym faktycznie każdy, od najmłodszych lat potrafi się posługiwać. W czasie nabożeństw w kościele, oprawą muzyczną zajmuje się chór, ale raczej nie doświadczymy tu wielkiej radości wyrażanej oklaskami, czy tańcem. Jedyne instrumenty muzyczne to bębenki, które używane są raczej tylko w niedziele. Także procesje z darami organizowane są bardzo rzadko (przeważnie tylko na specjalne okazje), ich miejsce zastąpiła składka.

Jak sami widzicie, obraz tej „tradycyjnej Afryki”, który wielu z Was prawdopodobnie ma w głowie, nie ma zbyt wiele wspólnego ze zwyczajami ludzi, wśród których żyjemy. Jedno na pewno się sprawdza – pojęcie czasu w kulturze ludzi żyjących na Czarnym Lądzie. Często pada tu określenie „czas gambijski”, co oznacza, że trzeba sobie do podanej godziny doliczyć kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt minut opóźnienia. Nikogo to nie dziwi. Nikogo to nie bulwersuje. To dobra okazja do zastanowienia się nad tym, czy nasze życie w pośpiechu przypadkiem nie zasłania nam piękna świata, który nas otacza? Czy naprawdę ciągła gonitwa za czymś sprawia, że jesteśmy szczęśliwi? Na to pytanie już każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

Mówiąc o otaczającej nas rzeczywistości, ciężko nie wspomnieć też o problemach, z którymi ludzie muszą mierzyć się każdego dnia. Wiele rodzin jest rozbitych. Dzieci wychowywane są przez dziadków, czy wujostwo. Sporo jest młodych, samotnych matek (często jest to efekt tego, że rodziny narzeczonych się nie dogadały i nie dopuściły do ślubu, lub po prostu – ojciec dziecka znika, zostawiając kobietę w ciąży samą). Oprócz kryzysu rodzin, można zaobserwować też kryzys gospodarczy. Zagraniczni biznesmeni otwierają coraz to nowe fabryki, czerpiąc z nich spore zyski i tworząc konkurencję dla miejscowych właścicieli małych przedsiębiorstw. Ot, choćby fabryka ryb, należąca do Chińczyków, którą ulokowali na plaży, odstraszając tym turystów z miejscowych hoteli (zapach zdechłych ryb nie jest na pewno czynnikiem, z którym ktokolwiek chciałby mieć do czynienia podczas wakacyjnego wypoczynku).

O kryzysie szkolnictwa już trochę pisała Asia we wcześniejszym wpisie, więc nie chcę się już tutaj nad tym rozwodzić. Jedno jest pewne – jaka edukacja, taka przyszłość kraju. A niestety poziom w szkołach jest bardzo niski. Trochę to na pewno wynika z tego, że naukę angielskiego dzieciaki zaczynają w przedszkolu (z tego co widziałyśmy, to są to dość podstawowe zwroty czy słownictwo), a potem nagle zaczynają szkołę, gdzie nie tylko lekcje ale i egzaminy są prowadzone już w tym języku. Ale o tym więcej myślę, że jeszcze napiszemy, bo jest to bardzo ciekawy temat. Warte podziwu jest jednak to, że niektórzy, żeby dotrzeć do szkoły muszą przebyć piechotą lub na rowerze wiele kilometrów.

W SZKOLE POKORY

Co nas nauczyły te pierwsze miesiące naszej misji? Na pewno cieszyć się z małych rzeczy. Mieć oczy szeroko otwarte, by dostrzegać każde dobro, które się dzieje wokół nas. Misje to codzienna nauka pokory. Trzeba zapomnieć o swoich idealnych scenariuszach, o tym że będzie perfekcyjnie. I nie musi być. Ważne by umieć każdą radość, każdy mały sukces naszych dzieci dzielić z nimi. Każdego dnia trzeba się uczyć, jak spalać się dla drugiego człowieka, mimo tego, że czasem nie jest łatwo, bo przychodzi frustracja, kończy się cierpliwość. Nie wiadomo co robić – czy pomóc komuś w pracy plastycznej, czy iść rozdzielać przepychające się dzieci, czy może pocieszać bobasa, który o coś płacze? Obecność, spojrzenie, przytulenie, towarzyszenie tym, do których się zostało posłanym – to wydaje się najważniejsze. A owoce przyjdą z czasem.

I jeszcze jedno na koniec. Nie oceniać. Patrzeć na bliźniego przez pryzmat tego, czego się o nim nie wie. Bo każde zachowanie jest czymś spowodowane. Nie wiemy, jakie ktoś ma zranienia. Jak wygląda jego codzienne życie. Dlatego też staramy się tylko „kochać i służyć”. Tylko i aż.

Zachęcamy też do śledzenia naszych działań poprzez Facebooka: Kochać i służyć – Gambia 2021