Boliwia: W męskim świecie cz. 3. Fabricio

Jestem Fabricio. Jestem świadomy własnego uroku i potrafię z niego korzystać

Początki nie były łatwe. Długo nie mogłam się do niego przekonać. Uroczy, a zarazem bezczelny. Inteligentny, a przy tym zarozumiały. Inne dzieci nigdy nie podważały moich kompetencji podczas wspólnego odrabiania zadań, Fabricio robił to zawsze. Dopiero po wielu miesiącach testowania moich umiejętności zaufał mi na tyle, że wreszcie przyjmuje moje uwagi w kwestii ortografii. Oczywiście nie zawsze i nie bezkrytycznie. Wciąż chętniej polega na swojej ulubionej książce pod tytułem „Inteligentny słownik”, o którym mówi, że jest tak inteligentny jak jego właściciel.

Większość naszych dzieci mniej lub bardziej wpisuje się w stereotyp „dziecka z sierocińca”, przez co często różnią się od kolegów i koleżanek z klasy. Są nieśmiałe i wycofane, albo nadpobudliwe i bardzo nieposłuszne. Zawsze z trudnościami w nauce. Stoją na uboczu lub wręcz przeciwnie, przytulają się do nauczycieli i każdego dorosłego, który okaże im odrobinę uwagi.

Fabricio nie wpisuje się w żaden stereotyp. Wzorowy uczeń, wybierany przez wychowawczynię do głównych ról w szkolnych występach. W klasowej elicie, nie narzeka na brak kolegów. Niegrzeczny? W normie, jak każde dziecko. Z własnym zdaniem, które zawsze potrafi podeprzeć solidnymi argumentami.

Kiedy zwróciłam mu uwagę, że spóźnił się znacznie na wyznaczoną porę odrabiania zadań, patrząc mi prosto w oczy powiedział z anielską miną, że lepiej późno, niż wcale. Innym razem, gdy słusznie zarzuciłam mu kłamstwo, wytłumaczył mi spokojnie, że to niemożliwe, bo przecież dzieci nigdy nie kłamią.

Ma dopiero dziewięć lat i już „sterroryzował” wszystkich domowników. Każdy wie, że zabawki pozostawione przez niego mają pozostać nietknięte. Co najmniej kilka razy widziałam bawiące się dziecko, które przerażone, odrzucało szybko piłkę daleko za siebie, dowiadując się, że ta należy do Fabricia. Wypracował sobie szacunek i podziw wśród reszty dzieci, co często wykorzystuje, wysyłając młodszych na posyłki.

Gdy przychodzi codzienna pora odrabiania zadań, dzieci bawią się ze mną w chowanego, choć nigdy się do tego oficjalnie nie przyznały. Zawsze muszę je wołać kilka razy, szukać po pokojach, łazienkach, albo wyciągać spod łóżka (raz spod takiego łóżka wyciągnęłam śpiące dziecko, które najwidoczniej poczuło senność w momencie, gdy znalazło kryjówkę).

Z Fabricio jest zupełnie inaczej, uczy się chętnie i jest bardzo ambitny. Gardzi prostymi zadaniami i stawia sobie wysokie wymagania. Ale stara się nie tylko dla siebie, co odkryłam niedawno. Każdym sukcesem dzieli się również ze mną. Przygląda się z dumą swoim dobrym ocenom i czasem przez cały tydzień zmusza do ich kontemplacji także i mnie. Uwielbia, gdy docenia się jego osiągnięcia i chwali za dobre wyniki w nauce. Myślę, że w ten sposób radzi sobie z poczuciem odrzucenia.

Taty nie pamięta, a mama niestety nie może go zabrać do siebie. Odwiedza go co kilka tygodni, ostatnio niestety coraz rzadziej. Dlaczego? Nie wiem. Wiem za to, że jej syn marzy o tym, że kiedyś przyjdzie po to, żeby zabrać go ze sobą do domu.

Jednym ze przykrych wspomnień, które zabiorę ze sobą do Polski będzie widok Fabricia, który płacze i tęskni za mamą. Oddałabym wiele za to, żeby nigdy nie musiał tak cierpieć.

Nie wyjeżdżaj, nie wyjeżdżaj.. Jesteś dobra i nie chcę, żebyś pojechała. Te słowa wypowiedziane przez niego wczoraj dźwięczą mi jeszcze w uszach. To bardzo nieprzyjemny dźwięk, który skądś już znam. Dźwięk zbliżającego się wielkimi krokami pożegnania.

Magda