Boliwia: Klucz do radości

Pod koniec września zorganizowałyśmy wycieczkę. Pierwszy raz występowałam w roli organizatora – opiekuna i trochę przerażał mnie ogrom spraw do załatwienia: kupić jedzenie, przygotować zabawy dla dzieci, zamówić autobus, dopilnować, aby o niczym nie zapomnieć.

I tak też przygody zaczęły się już dzień wcześniej, gdy o godzinie 22 dowiedziałyśmy się, że zamówiony autokar nie przyjedzie. Powód? Kable na słupach elektrycznych są zbyt nisko. Trochę zmartwiłyśmy się tym faktem, jednak pełne ufności, że wszystko się jakoś ułoży poszłyśmy spać. Następnego dnia dzieci były bardzo podekscytowane. Niczego nieświadome od samego rana przygotowywały rzeczy na podróż, podczas gdy my szukałyśmy pojazdu, który mógłby nas zawieźć do Toroyo (miejscowość w okolicach Tupizy). Było mi przykro, ponieważ wiedziałam, że jeśli nam się to nie uda, dzieci będą zawiedzione. Aż tu nagle BINGO! Godzinne poszukiwania zostały zakończone sukcesem. Kierowca przyjechał z nami pod dom, gdzie zapakowaliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy w podróż.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Po przybyciu na miejsce, podczas gdy siostra Rosa przyrządzała kurczaka na grillu, my zajęłyśmy się organizacją czasu dla dzieci. Były różne gry i zabawy, m. in. głuchy telefon, węzeł z rąk do rozwiązania oraz zawody w piłkę nożną, w którą dzieciaki mogą grać bez końca. Tańce integracyjne również cieszyły się dużym zainteresowaniem.


Kiedy obiad był już gotowy zasiedliśmy do wspólnego posiłku. Kurczak, którego przyrządziła siostra był wyśmienity. Dzieci jadły aż im się uszy trzęsły. Niektórzy przychodzili nawet po dokładki – w grupie tych osób byłam także ja :)


Gdy napełniliśmy już swoje żołądki, przyszedł czas na największą atrakcję wycieczki, a mianowicie kąpiel w rzece. Wszyscy byli do tego przygotowani i zabrali stroje na przebranie. Dzieci od razu wskoczyły rozradowane do wody. My stwierdziłyśmy, że zamoczymy tylko stopy, ale po kilku minutach całe byłyśmy przemoczone do suchej nitki. Radość na twarzach dzieci była bezcenna, a ich śmiech mieszał się z naszymi piskami.
Zabawa w wodzie nie miała końca. Byłam zachwycona podejściem sióstr, które od początku brały w niej udział. Towarzyszyły dzieciakom, jednocześnie czerpiąc z tego prawdziwą radość.


Wieczorem  zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do domu. Po drodze dzieci wspominały przygody, które spotkały je w ciągu dnia. Cały autobus wypełniony był również śpiewem. Niektóre piosenki, popularne zarówno w Polsce jak i w Boliwii, śpiewaliśmy w dwóch wersjach językowych jednocześnie.

Wspominając ten moment przychodzą mi na myśl słowa św. Jana Bosko:

Bądź zawsze radosny.

Radość dzieci z tak banalnej rzeczy jak kąpiel w rzece pozwoliła mi uświadomić sobie, że to małe rzeczy, na pozór nieistotne, dają najwięcej radości.
I tego życzę każdemu – abyśmy doceniali drobiazgi, które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi.

Zosia

Boliwia, Tupiza