Boliwia (Kami): Sens wyjazdu misyjnego

„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody (…)” – słowa, które padają na początku rozmowy o wyjeździe misyjnym dotyczą obowiązków, które wolontariusz będzie miał na miejscu. Przeważnie dana placówka misyjna zgłaszająca potrzebę pomocy wolontariuszy określa ogólnie zakres ich prac. Dla nas, jako wolontariatu salezjańskiego, większość tych prac polega na pracy z dziećmi i młodzieżą, przeważnie jako wychowawcy w domach dziecka, internatach etc. Można stwierdzić, że te konkretne obowiązki stanowią część merytoryczną naszych posług misyjnych.

 

Krzyż misyjny, który otrzymujemy przed wyjazdem, mówi jednak coś innego. Oznacza on, że zostaliśmy posłani przez wspólnotę Kościoła do głoszenia Ewangelii. Chrystus, posyłając swoich uczniów, nie kazał im iść do ludzi i pomagać im w codziennych obowiązkach, ale przekazywać Dobrą Nowinę.

Waga pomocy w pracach placówki misyjnej podczas wyjazdu wolontariusza jest zróżnicowana. Są miejsca, w których na ich pomocy opiera się funkcjonowanie danego dzieła misyjnego. Są również takie, w których nie ma z góry określonych obowiązków i wolontariusze sami muszą znaleźć sobie pole, w którym mogą nieść pomoc misjonarzom (co niejednokrotnie jest dla nich sporym wyzwaniem podczas wyjazdów misyjnych).

Niezależnie od tego, te konkretne obowiązki są jednak tylko częścią celu, jaki ma nasz pobyt na misjach. Drugą, według mnie na pewno nie mniej istotną, jest świadectwo samej obecności wolontariusza w miejscu pracy misyjnej. Z jednej strony odbiorcami tego świadectwa są ludzie, których zostawiamy w domu: rodzina, koledzy z pracy, ze studiów, znajomi, sąsiedzi. Wszyscy ci ludzie są świadkami poniekąd radykalnej decyzji, którą jest zdecydowanie się na wyjazd misyjny. Z drugiej strony odbiorcami naszego świadectwa jest miejscowa społeczność naszej posługi. Zarówno pierwsi (pozostający w kraju) jak i drudzy (społeczność do której zostaliśmy posłani) mają świadomość tego, że zostawiamy ważne dla nas sprawy, ludzi, miejsca, by zrobić coś dla Ewangelii. To świadectwo daje do myślenia. Pomaga dojść do wniosku, że istnieje Coś, co jest motywem takiej decyzji.

Spoglądając obiektywnie i mówiąc szczerze, gdybym nie pomagał w warsztacie parafialnym tu na miejscu, w Kami, prosperowanie tego miejsca nie zostałoby zachwiane. Praca, którą wykonuję, i tak zostałaby wykonana (przez pracowników lub młodzież z internatu), tyle, że nieco później; górnik musiałby poczekać nieco dłużej na dorobienie potrzebnej części do maszyny górniczej, a misjonarz sam musiałby rozpalić piec do ogrzania budynków parafii.
Działanie placówki misyjnej zostałoby w bardzo niewielkim stopniu upośledzone.

Od jakiegoś czasu mam w zwyczaju w niedzielne popołudnie robić obchód po parafialnych warsztatach. Tutejszy system pracy jest taki, że pracownicy nie mają wolnych niedziel, lecz w zamian za to co kilka tygodni mają pełny tydzień wolny, by mogli wyjechać do swoich rodzin, niejednokrotnie znacznie oddalonych od Kami. Podczas takiego obchodu częstuję ich owocami i przypominam, że dzisiaj jest „Día del Señor” (dzień Pański), i że choć muszą znaczną część tego dnia spędzić w pracy, to jednak choć na chwilę, konsumując symboliczne owoce, mogą pomyśleć nad sensem ich życia.

Wierzę, że ślad, jaki pozostawia obecność wolontariusza w umysłach tych wszystkich wspomnianych wcześniej ludzi (w kraju i zagranicą), jest ważną częścią kształtowania ich pojęcia Boga. Dlatego tak ważna jest nasza codzienna postawa, by przybliżała ich do Niego. Jest to duża odpowiedzialność.

„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody (…)” Mt 28, 19