Wielkanoc 2011

Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu w Środę Popielcową. Rano zobaczyliśmy Fr. Ubę z czarną plamą na czole. Wieczorem, po mszy świętej sami wyszliśmy z kościoła naznaczeni krzyżem z popiołu (mieszanego tutaj z wodą). Z prochu jesteś i w proch się obrócisz – rozpoczął się Wielki Post. Czas nawrócenia, zadumy, zatrzymania się. Jednak poza trochę mniej skoczną muzyką w kościele nic więcej się we Freetown nie zatrzymało. Taniec, muzyka, piątkowe zabawy wydawały się wręcz głośniejsze. A w niektórych kościołach słychać było gromkie „Alleluja!”. Niemniej liturgia co dzień przypominała o poście, modlitwie i jałmużnie i o zbliżających się wydarzeniach kluczowych w historii zbawienia.

Niedziela Palmowa

W wigilię Niedzieli Palmowej przy kościele pojawiły się dziwne stworzenia z wielkimi zielonymi pióropuszami. Potem szybkie i zwinne ruchy rąk i kościół wypełnił się palmami. A nazajutrz, na pamiątkę uroczystego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, jeszcze więcej takich palm, uplecionych w krzyże wniesiono do kościoła. Wydawałoby się – zwykła procesja z palmami, ale jakże wielkie świadectwo wiary – z bazaru tętniącego życiem, pod zdziwionym czasem wzrokiem przechodniów, tuż sprzed drzwi meczetu ruszyła tego dnia wspólnota parafialna St. Augustine. Eucharystia sprawowana była prawdziwie po afrykańsku – z pięknym śpiewem i dźwiękiem bębnów oraz… czytaniem Męki Pańskiej w języku krio.

Wielki Czwartek

Po uroczystościach Niedzieli Palmowej spodziewaliśmy się równie pięknej oprawy obchodów Triduum Paschalnego. Jednak wszystko jakby stanęło na głowie…

Kiedy w czwartek przyjechaliśmy do parafii kościół wciąż był zamknięty, choć do Mszy Świętej pozostało tylko 20 minut. Liturgia rozpoczęła się z garstką parafian, bez chóru a nawet lektorów, a do obrzędu obmycia nóg udało się zebrać jedynie sześciu mężczyzn.

Paradoks sytuacji – choć w każdą niedzielę kościół jest wypełniony, to właśnie w dzień ustanowienia Eucharystii, Ostatniej Wieczerzy Jezusa z apostołami, „biesiadnicy” odrzucili zaproszenie.

Na noc Ciało Chrystusa zabrane zostało do kaplicy w Don Bosco Fambul, gdzie przez całą noc trwała adoracja. „Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” – niestety jak apostołowie w wieczerniku zostawiliśmy Jezusa i poszliśmy spać…

sierraleone_piedel_2011-05-09_2

Wielki Piątek

W Wielki Piątek znów kroczyliśmy za krzyżem, „ulicami” dzielnicy Dwarzark – Drogą Krzyżową rozpoczęliśmy celebrowanie tego dnia. Kościół w czerwieni, Najświętszy Sakrament, przywieziony z DBF ukryto w zakrystii. Adorowaliśmy Chrystusa ukrzyżowanego pocałunkami: dzieci – prosto w usta, większość dorosłych – w czoło, tylko nieliczni składali pocałunki na przebitych stopach, jak to przyzwyczailiśmy się robić w Polsce. Po Komunii Świętej znów ukryto Pana Jezusa w zakrystii – nie ma tu tradycji Grobu Pańskiego, Chrystus jakby znika z kościoła na cały dzień, aż do sobotniego wieczoru.

Wielka Sobota

Około 19:15 (jak co dzień we Freetown) słońce schowało się za wzgórza poczym natychmiast zapadł zmrok. Ogień rozpalony przy kościele dawał światło i ciepło (niektórzy miejscowi ogrzewali się bo przy silnym wietrze odczuwali chłód – dla nas wyczekiwany przez cały dzień. Fr. Mathew musiał bardzo uważnie ochraniać płomień paschału, podczas procesji do kościoła, a nasze świece szybko gasły przy podmuchach wieczornej bryzy. Ale udało się i kościół rozbłysnął światłem świec, przekazywanym od światła Chrystusa Zmartwychwstałego. Przez otwarte okna wciąż wpadały bardzo silne podmuchy wiatru, jeden z nich otworzył z hukiem drzwi kościoła i zaczął przerzucać kartki Pisma Świętego, które przynieśliśmy – właśnie trwało Przemienienie. Dziwna była to noc – chór śpiewał piękniej niż zwykle, czuliśmy radość w sercach i wielki, wielki pokój. Rozwiązana została również zagadka dziwnej zmiany nastroju muzycznego, jaka nastąpiła podczas Wielkiego Tygodnia w samochodzie Fr. Mathew – ze skocznych afrykańskich rytmów do śpiewu liturgicznego. Okazało się, że był to element nauki Orędzia Wielkanocnego, nauki jak się okazało niewystarczającej. Ponieważ podczas liturgii słychać było w tle podpowiadającego księdzu suflera – a był to cicho grający boombox. Po sobotnich uroczystościach muzyka w aucie wróciła do „normy” i z tańczącym w takt ghanijskich rytmów br. Francisem przyjechaliśmy do domu.

Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego

Wielkanoce śniadanie – oczywiście* pisanki i …cóż trudno tu o żurek z białą kiełbasą i mazurka, więc sałatka musiała wystarczyć. Nie wstaliśmy również skoro świt na Mszę Rezurekcyjną, ponieważ takowej tutaj nie ma. Kościół wypełnił się tym razem po brzegi podczas przedpołudniowej Eucharystii. Chrystus zmartwychwstał, Alleluja!

Ale czy to wszystko było najważniejsze dla mieszkańców Sierra Leone?

Święto Niepodległości

W 1961 roku Sierra Leone uzyskało niepodległość wyzwalając się spod władzy Brytyjczyków. Jak łatwo policzyć, w tym roku mija 50 lat od tego wydarzenia. Obchody Święta Niepodległości przypadły na 27 kwietnia, tuż po Wielkanocy i śmiało możemy powiedzieć, że czas Wielkiego Postu jak i samych Świąt zdominowany został przez przygotowania do tego dnia. Miasto z dnia na dzień stawało się coraz bardziej zielono-biało-niebieskie – kamienie, drzewa, płoty a nawet włosy kobiet przybierały te kolory. Aż do przesady. Czy malowanie barw narodowych na słupach, przy których psy codziennie załatwiają swoje potrzeby jest wyrazem szacunku dla flagi? Podobnie rzecz miała się z przyozdabianiem Cotton Tree (drzewa będącego symbolem miasta) wstęgami w tych samych kolorach. Tysiące nietoperzy mieszkających między jego gałęziami szybko nadało im swoje „własne” barwy.

Świętowanie rozpoczęło się w środę. Od samego rana tłumy ludzi zmierzały ku stadionowi narodowemu – tam odbyły się główne uroczystości. Pośród parad orkiestr dętych i licznych przemówień (a ludzie naprawdę lubią tutaj mówić) dominowała czarna magia. Mężczyzna zamieniający się na oczach tłumów w zwierzę, odcinający sobie rękę, która później odrasta – powiedzielibyśmy – doskonali iluzjoniści, ale tutaj to coś więcej: demonstracja siły magicznej. Mimo silnego poczucia przynależności do religii, czy to muzułmańskiej, czy chrześcijańskiej, równie silne pozostają tradycyjne wierzenia przekazywane z pokolenia na pokolenie. Uzdrowiciele, szamani, którzy oprócz znajomości ziół, korzystają też z czarnej magii, często nie po to, żeby leczyć (słyszeliśmy np. o rzucaniu klątw). Początkowo tego typu rozmowy traktowaliśmy jak opowieści o „duchach” pod białym prześcieradłem, ale powaga, z jaką ci ludzie opowiadają o tym nasuwa refleksję – czy to może być prawda?

Na ulicach Freetown spotykaliśmy tego dnia „diabłów” – ludzi ubranych w stroje z suszonej trawy, owoców, muszli, zwieńczonych głową jakiegoś zwierzęcia (kozła, jelenia, tygrysa, bawołu, kobry) tak, aby zakryć wszelkie ślady ludzkiej obecności. Każdy z nich otoczony był tłumem śpiewającym, tańczącym, grającym na bębnach. Z tą postacią wiąże się wierzenie, że jeśli na jej komendę ktoś nie padnie na ziemię może zostać zastrzelony „pistoletem wiedźmy”, który powali nieszczęśnika na ziemię, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Przekonaliśmy się, że taki tłum może być agresywny (głównie z powodu spożywanego alkoholu), a zdobycie zdjęcia takiego diabła nie jest sprawą prostą, ale są i na to sposoby.

Świętowanie kończy sobotnia nocna parada. Główną jej atrakcją były platformy budowane przez miejscowych. Każda z nich stanowiła swoisty teatr lalek, przedstawiający charakterystyczne motywy z życia Salone, zarówno te obecne jak i historyczne, np. wjazd żołnierzy pod brytyjską chorągwią, która została zamieniona na flagę Sierra Leone, ku uciesze zgromadzonych. To widowisko przyciągnęło tłumy, a zabawa trwała do białego rana.

* oczywiście dla nas ponieważ w Salone nieznana jest tradycja malowania jajek i święcenia pokarmów.

sierraleone_piedel_2011-05-09_1